„Mia i Migusie” to jedna z najpiękniejszych graficznie bajek ostatnich lat.
Film Jacquesa-Remy’ego Girerda powstał dwa lata temu jako francusko-włoska koprodukcja, choć w jego realizację zaangażowało się 15 krajów. Z międzynarodowej współpracy narodziło się wizualne cacko. Obraz wskrzesza czar dawnych produkcji rysunkowych, gdy animatorzy nie mogli jeszcze polegać na mocy obliczeniowej komputerów i powoływali do życia bajkowe światy za pomocą kredki, ołówka i pędzla.
Ojciec Mii został zasypany podczas wypadku na budowie w sercu gęstego lasu. Dziewczynka, czując, że grozi mu niebezpieczeństwo, rusza tacie na pomoc. W tym samym czasie na plac budowy wybiera się biznesmen, który chce zachęcić swoich partnerów do zainwestowania w jego interesy. Zamierza postawić hotel, nie zważając na to, że doprowadzi do katastrofy...
Na szczęście rezolutna Mia spotka Migusie. Dobrotliwe, choć niezbyt rozgarnięte stworki pilnują magicznego drzewa – źródła życia na Ziemi. Wraz z Mią stawią czoła zagrożeniu.
W filmie – niczym w „Avatarze” – zło wynika z chciwości i żądzy władzy. Tyle że – odwrotnie niż u Camerona – natura okazuje się bezbronna w starciu z ludzką zachłannością. Tylko upór dziecka ratuje świat.