[b]To udało się panu rewelacyjnie. Zdjęcia Matthew Libatique'a porywają. Na ostatnim festiwalu Camer-image dostali panowie razem nagrodę. [/b]
Kiedy zaczynałem kręcić "Zapaśnika", było dla mnie oczywiste, jak pokazać walki: to potworna mordęga, pot, ból. Ludzie, którzy padają na ring, krwawią. Ale jak oddać istotę tańca? Baletnice ćwiczą od dziecka, czasem od czwartego roku życia. Uczą się nie tylko techniki, ale też uśmiechania w tańcu. Patrząc na nie, widz ma wrażenie, że to, co robią, jest dziecinnie proste. A przecież one, stojąc na palcach jednej nogi, drugą w kompletnie nienaturalnym ruchu unoszą nad głowę. Latają nad sceną lekko, jakby miały skrzydła. Jak pokazać widzom ich trud?
[b]Znalazł pan znakomitą odtwórczynię głównej roli. Natalie Portman uczyła się tańca baletowego. W jednym z wywiadów powiedziała, że to rola jej marzeń. [/b]
Dziesięć lat temu spotkaliśmy się w kawiarni na Times Square w Nowym Jorku i Natalie powiedziała, że bardzo chciałaby kiedyś zagrać baletnicę. Przypomniałem sobie o tym, gdy zacząłem kompletować obsadę "Czarnego łabędzia". Dziś wiem, że ten film żyje dzięki niej.
[b]"Czarny łabędź" jest filmem o sztuce – o tym, ile trzeba jej poświęcić. A pan – jako artysta – dużo jej poświęca? [/b]
Ja? Ja nie czuję się artystą, jestem zwyczajnym facetem, który wykonuje swój zawód. Nie uważam reżyserii za sztukę. Reżyserzy to gawędziarze, opowiadacze historii. Czasem, na jedną, małą chwilę zamieniamy się w artystów. Ale 90 procent naszej roboty to rzemiosło. Planowanie, biurokracja, ustalanie strategii, śledzenie z ołówkiem w ręku budżetu…