W „Czarnym łabędziu” zaś połączył realistyczną historię zza kulis przygotowań do wystawienia baletu Piotra Czajkowskiego „Jezioro łabędzie” z wiwisekcją mrocznych zakamarków ludzkiej psychiki. Dzięki swobodzie i naturalności, z jaką to zrealizował, udaje mu się wielokrotnie nas zmylić. Czy to, co oglądamy, dzieje się naprawdę, czy też jest tylko projekcją pogrążającej się w chorobie psychicznej dziewczyny? Granice między jawą a paranoją właściwie nie istnieją.
Tancerka Nina (rewelacyjna Portman) dostaje życiową szansę. Demoniczny choreograf, a zarazem dyrektor zespołu (Cassel) chce, by to ona zatańczyła główną partię w balecie Czajkowskiego. Rolę Białego Łabędzia jakby dla niej stworzono. Ciągle jest grzeczną dziewczynką, życiowo naiwną, niewidzącą świata poza tańcem. Nie wie, jak walczyć z zawiścią koleżanek z garderoby. Nadopiekuńcza matka (Hershey) pilnuje, by nic nie stanęło na jej drodze do kariery.
Stłamszoną i zawieszoną między łóżkowymi różowymi pluszakami a ambicjami rodzicielki, niespełnionej baleriny, tylko krok dzieli od szaleństwa, z czego nie zdaje sobie sprawy. A choreograf chce, by zatańczyła także Czarnego Łabędzia, rolę wymagającą znacznej dozy agresji czy erotycznej wręcz zmysłowości. By być przekonującą, musi odnaleźć ciemne strony swej natury.
To zadanie wydaje się ponad siły i możliwości Natalie. Ale ona nie zamierza się poddać, zwłaszcza że za plecami czuje przyspieszony oddech potencjalnej dublerki (Kunis).
Za sprawą stałego operatora Aronofsky’ego Matthew Libatique’a i umiejętnego wykorzystania techniki komputerowej taniec nie jest tylko efektownym, wideoklipowym przerywnikiem, ale ilustracją postępującej autodestrukcji marzącej o karierze dziewczyny.