Najpierw w ogniu stanął dom. Później słychać było eksplozję. – Mieliśmy jedno długie ujęcie. Kamera pokazywała niebo ze słupem dymu, potem sunęła ostro nad płonącą kamienicę, a z niej na idącego obok leju bomby Klossa, by w końcu wlecieć w głąb leju, w sam środek płonącego krateru – relacjonuje Patryk Vega.
Kręcona bez przerw scena trwała 25 sekund, ale reżyser walczył z nią cztery godziny. Synchronizował pracę siedmiu pirotechników i stu osób z ekipy. Borykał się z wiatrem, zwiewającym dym w niepożądaną stronę, i zmieniającym się szybko w błotnistą breję sztucznym śniegiem. – Ale udało się wszystko perfekcyjnie – zapewnia.
Nie ma jak Krowia
Sceny pożogi realizowane były na Pradze. – Jak zawsze niezawodnej, fenomenalnie nadającej się do tego typu zdjęć – mówi Vega.
Ekipa urzędowała na ulicy Krowiej, w zniszczonej kamienicy, którą reżyser nazywa scenograficznym „gotowcem".
W zawodowym życiu pali ją zresztą trzeci raz.