Norwegowie zakochali się w tym filmie tak, że zgłosili go jako swojego kandydata do Oscara. "Happy, happy" nominacji nie dostał, ale odniósł w Ameryce inny poważny sukces, zdobywając nagrodę na niezwykle prestiżowym festiwalu w Sundance. Nie bez powodu. Fabularny debiut Anne Sewitsky przypomina obrazy niezależnego kina amerykańskiego. Choć na ekranie rozpościerają się bezkresne, zatopione w śniegu krajobrazy Skandynawii, taka historia mogłaby się wydarzyć w małym miasteczku w Ohio, Idaho czy Wyoming.

Zobacz fotosy z filmu

Kaia i Eirik są przykładnym małżeństwem z małym synkiem. Ona jest nauczycielką, on uwielbia polować i śpiewać w miejscowym, działającym przy kościele chórze. Ich życie zmienia się, gdy wynajmują dom parze, która przyjeżdża na prowincję z metropolii. Elisabeth i Sigwe są ludźmi "światowymi", wolnymi od przesądów. Mają syna – czarnoskórego chłopca zaadoptowanego w Etiopii – i luz, który pozwalał im zawsze wyskoczyć na zakupy do Paryża albo zapalić papierosa z marihuaną. Z daleka oba stadła wydają się bardzo szczęśliwe. A jednak przychodzi moment, gdy w bohaterach filmu wyzwala się tłumiony długo erotyzm, ale też rodzi poczucie niespełnienia.

Wszyscy tu bowiem kryją jakąś tajemnicę, czasem wręcz, w imię zachowania rodzinnej równowagi, wyrzekają się samych siebie. Dopiero spotkanie z odmiennym światem i sposobem myślenia każe im spojrzeć na własne życie z innej perspektywy, zmierzyć się z wypieranymi od lat emocjami i tym, co na co dzień było w ich życiu zbywane milczeniem.

Materiał na ponury dramat psychologiczny? Niewątpliwie. Ale Sewitsky unika tragicznego tonu. Jej film jest pełen dystansu i  skandynawskiego poczucia humoru. Przypomina w tym obrazy Benta Hamera, Dagura Kariego czy Akiego Kaurismakiego. Reżyserka wadzi się ze współczesnymi wzorami męskości i kobiecości, z wyobrażeniami o szczęściu i życiu rodzinnym, jednak ma dla swoich dalekich od ideału bohaterów wiele ciepła i wyrozumiałości.

Delikatnie dotyka stosunku Norwegów do religii, do inności, a nawet rasizmu. Jednak gdy tylko robi się zbyt poważnie, pokazuje próbę miejscowego boysbandu, rozładowując napiętą atmosferę. Na luzie, unikając dramatycznych gestów, grają też aktorzy. W końcu życie musi toczyć się dalej.