Timothy:
Życie w marionetkę trzeba tchnąć. Chociaż lalki, które znajdujemy na pchlich targach, mają to życie w sobie ukryte. Czasem nawet mruczą do nas (śmiech). I wystarczy je na nowo rozbudzić. Inny powód zainteresowania lalkami jest bardziej prozaiczny. Na początku staraliśmy się rysować naszych bohaterów, ale dwuwymiarowość nas nie satysfakcjonowała. Lalki dają nam trzeci wymiar. Poza tym w animacji, jaką uprawiamy, marionetki doskonale współgrają ze światłem i muzyką.
Najpierw na wspomnianych pchlich targach znajdujecie swoich bohaterów, a potem wokół nich powstaje fabuła i scenografia?
Timothy:
To zależy. W „Ulicy krokodyli" (na podstawie prozy Bruno Schulza – przyp. red.) zaczęło się faktycznie od lalki, która poprowadziła kolejne elementy. Ale zwykle najpierw tworzymy dekoracje, klimat, a potem myślimy, co w tych dekoracjach może się wydarzyć.
Często w swoich filmach ożywiacie martwe, stare przedmioty. Czemu ma służyć ta antropomorfizacja?