David Frankel zmarnował szansę na interesujący film o rozczarowanych sobą małżonkach. Pomimo że w „Dwojgu do poprawki" śmiało poruszył temat seksualnego pożycia seniorów. Ale właśnie – zaledwie poruszył, a raczej dotknął, bo o dotykaniu mówi tu wiele terapeuta, inkasujący po 4 tys. dol. od jednej pary za tygodniową kurację polegającą na spotkaniach, podczas których radzi im się właśnie dotykać. Grającego go bez polotu i bez ikry Steve'a Carella mógłby z powodzeniem zastąpić manekin – Hollywood zaoszczędziłoby kilkadziesiąt milionów dolarów. By film udostępnić widzom od 13. roku życia, w (nie)odpowiednim momencie reżyser mający na koncie przeciętny obraz „Diabeł ubiera się u Prady" wycofał się z sypialni swoich bohaterów i popędził ku mało wiarygodnemu happy endowi. Meryl Streep gra okropnie, a Tommy Lee Jones jest jeszcze gorszy. Ale trudno im się dziwić – w „Dwojgu do poprawki" nie ma ról na miarę ich talentów. Trudno bowiem o mniej interesujące postaci niż Kay i Arnold. Są nudni, ograniczeni, nie mają żadnych zainteresowań. Autorka kiepskiego scenariusza zaledwie prześlizgnęła się po powierzchni istotnych spraw. Mąż i żona zapragnęli wskrzesić dawnego ducha swego związku, ale co tu wskrzeszać, kiedy najwyraźniej nigdy go nie było? Ani w sercach, ani w umysłach. Ani w ich kuchni – z jakąż nudą mamy tutaj do czynienia! Ratunku! Jajka na bekonie codziennie od trzech dekad i mięso z ziemniakami na kolację – ani w sypialni. Tam to już zupełna zgroza jednostajności i erotycznego wiernopoddaństwa...
Dzikości serca spodziewałam się za to po adaptacji słynnego „W drodze" Jacka Kerouaca. Ale wydaje się, że ta ekranizacja przychodzi po prostu zbyt późno. Szkoda, że nie powstała w 1957 r. – takie były plany – i że Deana Moriarty'ego/Neala Cassady'ego nie zagrał tytułowy Dziki z dramatu Laslo Benedeka, Marlon Brando. Dziś tacy bohaterowie jak u Kerouaca nikogo nie dziwią. Raczej powielają miriady buntowników, jakie przez wiele lat, od czasu premiery książki, przewaliły się przez ekrany. Co więcej, w filmie Waltera Sallesa są oni puści, nieciekawi, irytujący ustawiczną chęcią zwrócenia na siebie uwagi, na wyrost przekonani o swojej wyjątkowości. Zarówno im, jak i aktorom brak osobowości. W scenariuszu zbudowanym na zasadzie chaotycznie powiązanych scen brak ciągłości nie posłużył do zbudowania ciekawych postaci. Z filmu Sallesa nie dowiemy się, kim byli i jakie wartości wyznawali beatnicy. Posłuchamy tylko trochę jazzu. Jedynie w ścieżce muzycznej znajdziemy „beat", którego brakuje filmowi. I choć nie o taki „beat" – jak wiadomo – chodziło beatnikom, w adaptacji sztandarowego klasyka literatury opisującej doświadczenie pokolenia, z jakiego potem wyłonili się hippisi, ta rytmiczna pulsacja była po prostu niezbędna.
Dwoje do poprawki, David Frankel, USA 2012