W języku bengalskim Banishanta oznacza spokojne miejsce. Rzeczywiście - położona jest z daleka od głośnej cywilizacji, zatopiona w niezwykłych pejzażach wody i nieba, przez chwilę może stwarzać wrażenie oazy. Ale nie jest nią - jak pokazuje film Giovanniego Giommi.
Niepokojący, intensywny klimat filmu tworzą zdjęcia mrocznej, nie ulegającej człowiekowi natury z trybem życia miejscowych. Wyspa to w tym przypadku ląd mało stabilny - ulepiony z błota, gliny bezustannie wystawiany na niszczące działanie powodzi i cyklonów. Prowizoryczne chaty zajmujące niemal całą powierzchnię wysepki przypominają bardziej obozowe baraki niż miejsca, w których podtrzymuje się domowe ogniska. Wyspę zamieszkuje społeczność złożona z kobiet lekkich obyczajów, ich rodzin, imama oraz samozwańczego proroka Ishmaela. Najwięcej do powiedzenia mają tu kobiety, które zarabiają i gospodarują finansami, podczas gdy ich partnerzy odpowiadają za transport klientów na wyspę. Przywożą ich łodziami. Na nabrzeżu czekają kobiety. Same przejmują inicjatywę, biorąc pod ręce nowoprzybylych i zaciągając ich do swoich domów.
- Kiedy widzę, jak bierze klienta, czuję niewypowiedziany ból - mówi jeden z mężów. - Ale gdybym przez cały dzień zastanawiał się, czy Khadi jest z kimś, marnowałbym tylko czas bez sensu. Trzeba sobie ufać i iść na ustępstwa.
- Budzi we mnie czułość - mówi o nim żona. - Gdy robię źle z innymi mężczyznami, gryzie mnie sumienie. Nie mogę podnosić wysoko głowy. Jesteśmy ofiarami mieszkającymi w burdelu.
Jednak kobiety twardo negocjują warunki.