"Jesteś Bogiem" - może to być największy filmowy przebój 20-lecia

Okazuje się, że są dziś w Polsce dwa sposoby, by zgromadzić tłumy. Pierwszy to marsz w obronie jedynej katolickiej telewizji, drugi to hiphopowa legenda. Wbrew pozorom – tłumy wcale nie przeciwstawne

Publikacja: 06.10.2012 18:42

"Jesteś Bogiem" - może to być największy filmowy przebój 20-lecia

Foto: materiały prasowe

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Przez pierwszych kilka dni wyświetlania na film „Jesteś Bogiem" pobiegło do kin pół miliona Polaków, jeśli tak dalej pójdzie, może to być największy filmowy przebój 20-lecia. Dlaczego z taką zachłannością młodzi ludzie (większość w wieku 15–35 lat) rzucili się do kina? Zapewne pcha ich nadzieja, że przeżyją coś wyjątkowego. I to wyjątkowego nie tylko w świecie kinowej ułudy, także w „porąbanej" polskiej rzeczywistości A.D. 2012.

Teledysk Paktofoniki ma na „jutubie" 10 mln wejść. Teledyski gwiazd na potęgę lansowanych dziś przez celebryckie media nie zbliżają się do jednej dziesiątej tego wyniku. Paktofonika stała się legendą, która wciąż rośnie.

Hiphopowa grupa, która istniała kilka lat, nagrała tylko jedną płytę i przestała istnieć dekadę temu – ma dziś chyba więcej fanów niż miała kiedykolwiek, także wówczas, gdy rap królował we wszystkich muzycznych telewizjach. Film Leszka Dawida, o tytule zaczerpniętym z największego przeboju Paktofoniki „Jestem Bogiem", jest opowieścią biograficzną przede wszystkim o tragicznie zmarłym liderze grupy, Piotrze Łuszczu, pseudonim Magik.

Kim był Magik?

Podobnie jak w wielu innych przypadkach charyzmatycznych wokalistów, choćby Janis Joplin, Jimmy,ego Hendrixa, Jima Morrisona, Kurta Cobaina, Ryszarda Riedla – przedwczesna, nagła śmierć była początkiem mitu, budowała aurę samotnego geniusza, zbyt wrażliwego, by świat zaakceptować, zbyt niezależnego, by się ze światem dogadać. Piotr Łuszcz „Magik" miał 22 lata, gdy w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia wyskoczył z dziewiątego piętra katowickiego bloku. Miał żonę, którą – jak mamy prawo sądzić – kochał, miał dziecko, które kochał na pewno, od kilku dni miał w ręku pierwszą płytę Paktofoniki z rapową rymowanką „Jestem Bogiem, ty też jesteś Bogiem, uświadom to sobie".

Film Dawida wiarygodnie oddaje realia końca lat 90., ponure blokowiska, zapobiegliwą krzątaninę zwyczajnych ludzi, którzy jeszcze wierzą, że będzie normalnie, rodzący się w bolesnych skurczach postkolonialny kapitalizm. Nieco mniej klarownie opisane są dramat głównego bohatera, samotność i bezkompromisowość artysty, brak umiejętności porozumiewania się z najbliższymi, choć może sugestię psychicznych zaburzeń (schizofrenia) można uznać za brakujący element, który zastępuje niedopowiedzenia.

Magik z opowieści Dawida nie jest – wbrew stereotypom wrogów rapu – łysym bandziorem, który kołysząc się w narkotycznym transie, poszczekuje obelgi na cały świat, nie jest też gniewnym buntownikiem, mścicielem zbiorowej krzywdy. Jest pełnym pasji, ale bezbronnym, zagubionym chłopakiem, który nie umie wpasować się w paskudnie układaną rzeczywistość nowej Polski, nie umie walczyć z oszustami, którzy bezczelnie go okradają, obiecując wszystko, czego zapragnie. Nie potrafi poradzić sobie w relacjach z najbliższymi, z kryzysem w swym młodym małżeństwie, nie potrafi rozmawiać, bo nikt go tego nie nauczył, że kryzysy rozwiązuje się uczciwą rozmową.

Honor rapera

Rap – od momentu swych narodzin w klubach Bronxu, gdy czarnoskórzy didżeje, chcąc skomunikować się z tłumem zaludniającym parkiet, zaczęli melorecytować – był podszyty buntem, niezgodą na zepchnięcie na margines. Do Polski hip-hop wszedł niemal jednocześnie z ustrojową transformacją, był raportem z odzyskanego śmietnika blokowisk. „Jestem Bogiem" to opowieść o pokoleniu, które 15 lat temu próbowało wywalczyć sobie swój kawałek podłogi. O pionierskim czasie, gdy muzycy byli prawdziwkami, bezradnymi w świecie coraz wyraźniej promującym kaprawych cwaniaczków.

Z czasem hip-hop, a raczej jego część, został wessany przez masową kulturę, uładzony, rozbrojony, przerobiony na kasę i telewizyjne seriale. Rzekomo hiphopowe teledyski stawały się autoparodiami pełnymi Murzynów obwieszonych złotymi łańcuchami, zapakowanych w białe limuzyny z półnagimi panienkami. Coraz częściej gniewnych raperów doklejano, jako chórek towarzyszący, do ładnie śpiewających pań, czego ostatnim akordem był wspólny hicior Eminema i Rihanny. Raperzy stali się elementem kultury masowej pożeranej przez medialne potwory, przeżuwanej i wypluwanej, podobnie jak wcześniej jazz, soul, rock czy punk. Dziś jednak widać, że plastikowi gwiazdorzy brani na smycz przez medialne koncerny i podskakujący w celebryckich „szołach" bardzo rzadko wywodzą się z hip-hopu. Okazał się on kuźnią ludzi z charakterem.

Po śmierci Magika dwaj pozostali twórcy Paktofoniki – Fokus i Rahim – zachowali się honorowo. Przez dwa lata grali koncerty, na których Magik był współobecny, chyba nie tylko jego głos. Wreszcie, w marcu 2003 r., zagrali koncert pożegnalny w katowickim Spodku i zakończyli istnienie zespołu. Właśnie w chwili, gdy szli na szczyt, gdy otrzymali Fryderyka, gdy mogli stać się krezusami, królami życia, celebrytami –uznali, że bez Magika zespołu nie ma, że winni mu są wierność.

Czy to właśnie ta wierność nieżyjącemu „ziomalowi" urzeka dzisiejszych nastolatków? A może dziś pokolenie 20-latków czuje się równie bezradne wobec rzeczywistości, w której mogą się jedynie bezradnie szamotać jak przyszpilony motyl, wiedząc, że i tak skończy się to kapitulacją? Bo poustawiane, pozamiatane i nie podskoczysz. Chyba że wejdziesz w układ, zaczniesz się łasić. Hip-hopowcy nie potrafią się łasić. To jest piękne.

Ktoś kiedyś powiedział, że hip-hopowe kołysanie jest psychologicznie pokrewne efektowi sierocemu – dzieci pozbawione rodzicielskiego ciepła, czasem, nocą, gdy nikt nie widzi, kołyszą się same, tuląc poduszkę. Śmieszne? Smutne? Dzieci pozbawione rodziców, ciepła i akceptacji ze strony matki, odpowiedzialności i bezpieczeństwa ze strony ojca, szukają równowagi.

Hip-hop nie wyrasta z poczucia bezradności, ale raczej wściekłości, a przede wszystkim marzenia i determinacji, by nie pozostać biernym. Najarani albo i nienajarani rastafarianie programowo przyjmują postawę stoicką, plastikowy pop jest zwykle o tym, że „rzuciłeś mnie i jestem smutna", a rap fotografuje gniew, niezgodę, pragnienie poprawienia świata. Bo w swej najwartościowszej części hip-hop zawsze był i jest nadal wołaniem o lepszy świat. O prawdę, uczciwość, sprawiedliwość, honor. Nawet wtedy, gdy pełen jest bluzgów, czasem bełkotu, prymitywizmu, naiwności.

Jest krzykiem o autentyczność, o prawo do istnienia. A także wojną z chaosem, krzykiem o przywrócenie podstawowego porządku w kosmosie. Jak zbuntowany przeciw hippisującym rodzicom Artur z mrożkowego „Tanga", najciekawsi raperzy chcą zrzucić ze swego widnokręgu postmodernistyczne rozmemłanie, płynną rzeczywistość, ciamkanie o wszechrelatywizmie.

Poszukiwanie mitu

Trwający bieg do kina, by obejrzeć historię Magika, Fokusa i Rahima, jest w moim przekonaniu wyścigiem po chwilę autentyczności, prawdy. Poszukiwaniem autorytetu. Tęsknotą do punktów stałych. Może wobec plastikowej, do wyrzygania sformatowanej, totalnie skłamanej programowej oferty celebryckich „środków masowego rażenia" (copyright Marek Nowakowski), parę milionów 30-latków, 20-latków, nastolatków – szuka głosu swego pokolenia? Głosu, którego nie ma.

Nastolatki, 20-latki (a może i 30-?) chcą tej opowieści, bo Magik zapłacił cenę, której oni płacić nie chcą. Paktofonika pozostaje mitem czystym, mitem niezależności, uczciwości, honoru, uświęconym tragiczną ofiarą. Czy jest to kolejna polska klęska, która budzi podziw? Nie, tu chodzi o wytęsknioną czystość mitu. Gdyby nie wieloletnia, wytężona praca propagandowa „Gazety Wyborczej", TVN i ich ideowych akolitów produkujących narodowy wstyd, tę czystość mitu odnaleźliby w polskich bohaterach, np. w żołnierzach wyklętych. Tak zresztą jest w polskim rapie patriotycznym, który przypomina polskich bohaterów, sławi tradycję, rodzinę, mówi o Bogu, o nawróceniu, ostrzega przed upadkiem. Rozchwianemu, wywróconemu światu przywracając pion.

Zbrzydzeni fałszem kulturowych tematów, „ikon" i hierarchii, ale i zmłotkowani mainstreamowymi przekazami, czego to mianowicie nie wolno, bo wstyd, zgłodniali autentyczności i autorytetów, biegniemy do kina szukać prawdy o Polsce i o nas samych, szukać naszych korzeni i założycielskich mitów. Bo przecież tamte stare podejrzane są, nienowoczesne. Biegniemy szukać szansy i motywacji, że jednak warto tu być, „w tym kraju". Bo mało jej. Zwłaszcza dla tych, którzy mózgi piorą w modnych pralkach.

Okrągłostołowa, fajna Polska wygoniła ponad 2 mln Polaków i wygania ich nadal, jak doniosły gazety w latach 2011 i 2012, fala emigracji nasiliła się znowu. Jakoś Czesi, Słowacy, Węgrzy nie emigrują, widzą swoje szanse w swoich krajach. Młodzi Polacy szans na zielonej wyspie nie widzą, uciekają z niej. Jeszcze nie wszyscy – sporo zostało. I mamy 2 mln bezrobotnych, czyli 4–5 mln bez środków do życia, żyjących na skraju katastrofy, bez szans na poprawę, może już bez nadziei. Wśród Polaków w wielu 18–25 lat bezrobocie wynosi ponad 25 proc., w niektórych regionach ponad 40 proc. Nie mają dzieci, nie chcą mieć, boją się przyszłości. A przecież wszyscy oni „mają prawo być tutaj", znaleźć swoje miejsce nie tylko w czystym micie o Magiku.

Boskie decyzje

Zapewne twórcy filmu założyli, że obraz z pożegnalnego koncertu Paktofoniki, gdy tłum nastolatków z przejęciem śpiewa za swym idolem: „Jestem Bogiem! Ty też jesteś Bogiem, uświadom to sobie...", że ten obraz da energię, power, wiarę w siebie, w swoją moc kreacji, nie tylko artystycznej, da siłę powstania i siłę przebicia.

W innym kawałku Magik rymował: „Nawet jeśli wszyscy już w ciebie zwątpili, pokaż, że się mylili". I pięknie, tak ma być. Ale bycie Bogiem – rzecz fajna, tyle że trudna. Bóg jest nie tylko wszechmocny, ale i mądry, podejmuje tylko dobre, najlepsze decyzje. I bierze za nie odpowiedzialność. Skoro wiec możesz wszystko, podejmuj tylko boskie decyzje – najmądrzejsze i najlepsze.

Utwór Paktofoniki „Jesteś Bogiem" kończy fragment rozmowy z Radia Maryja (1996) zwanej w Internecie „trzy słowa do ojca prowadzącego", w której anonimowy rozmówca rzucił na antenie wiąchę bluzgów. Tego fragmentu w filmie nie ma, a w teledysku słyszymy jedynie głos przytomnie reagującego księdza: „To się pan bardzo ładnie przedstawił milionom słuchaczy". Głos tak słodki w tonie, że jego zestawienie z chropawym rapem daje efekt – mimo wszystko – komiczny. A raczej – dawałby, gdyby nie przetaczający się przez Internet chamski rechot, preludium poziomu politycznej debaty w dzisiejszej fajnej Polsce. Dlaczego Magik tak skończył swój najważniejszy utwór? Autoironia?

Na pustyni szatan kusił Chrystusa: jeśli jesteś Synem Bożym, skocz z wieży, aniołowie cię ocalą! Czy Magik naprawdę uwierzył, że jest Bogiem i może skoczyć z wieży katowickiego blokowiska?

A może wręcz przeciwnie – zdał sobie sprawę, że jednak nim nie jest. Bo nie potrafi wziąć odpowiedzialności.

Jesteś Bogiem, reż. Leszek Dawid, Film Polski, 2012

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Przez pierwszych kilka dni wyświetlania na film „Jesteś Bogiem" pobiegło do kin pół miliona Polaków, jeśli tak dalej pójdzie, może to być największy filmowy przebój 20-lecia. Dlaczego z taką zachłannością młodzi ludzie (większość w wieku 15–35 lat) rzucili się do kina? Zapewne pcha ich nadzieja, że przeżyją coś wyjątkowego. I to wyjątkowego nie tylko w świecie kinowej ułudy, także w „porąbanej" polskiej rzeczywistości A.D. 2012.

Pozostało 95% artykułu
Film
Nie żyje aktor Bernard Hill. Miał 79 lat
Film
Mastercard OFF CAMERA: Kobiety wygrywają
Film
Rekomendacje filmowe: Komedia z Ryanem Goslingiem lub dramat o samobójstwie nastolatka
Film
Cannes 2024: Złota Palma dla Meryl Streep
Film
Mohammad Rasoulof represjonowany. Władze Iranu chcą, by wycofał film z Cannes
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej