Wielkie nadzieje - recenzja filmu

"Wielkie nadzieje" Mike'a Newella to próba współczesnego, ale też pełnego szacunku spojrzenia na prozę XIX wieku – pisze Barbara Hollender

Aktualizacja: 05.06.2013 19:59 Publikacja: 05.06.2013 15:12

Jeremy Irvine i Halliday Grainger w „Wielkich nadziejach” Mike’a Newella. Od piątku w kinach

Jeremy Irvine i Halliday Grainger w „Wielkich nadziejach” Mike’a Newella. Od piątku w kinach

Foto: Gutek Film

Zamglony krajobraz, kłosy kołyszące się na wietrze. Przez pole biegnie wiejski chłopiec. Staje nad grobem matki. Tam dopada go dziwny mężczyzna, uciekinier chowający się przed światem. Chłopiec wyniesie mu z domu kawałek ciasta i trochę brandy. Ale wkrótce potem będzie świadkiem brutalnej sceny jego aresztowania. Takim obrazkiem zaczynał się film Davida Leana z 1946 roku. Tak również zaczyna się współczesna adaptacja „Wielkich nadziei" Dickensa przygotowana przez Mike'a Newella.

Czytaj - "Moda na klasykę"

– Myślałem, żeby zacząć film od scen retrospekcji – przyznaje reżyser. – Ale doszedłem do wniosku, że i Dickens, i Lean wiedzieli, co dla dramaturgii tej opowieści najlepsze.

Opowieść o pożądaniu

Dotychczas na dużym ekranie najmocniej zapisały się dwie ekranizacje „Wielkich nadziei". David Lean, legendarny twórca „Lawrence'a z Arabii" i „Doktora Żywago", zrobił film mądry i elegancki, ale dzisiaj ta chłodna, bardzo brytyjska adaptacja trąci myszką.

Zobacz galerię zdjęć

Ponad pół wieku później, w 1998 roku, pokusił się o nową kinową wersję „Wielkich nadziei" Alfonso Cuaron. Autor całkowicie uwspółcześnił XIX-wieczną historię. I poległ. Historia chłopaka z nadmorskiej miejscowości, który zakochuje się w dziewczynie traktującej go jak zabawkę, nie miała wielkiej siły, choć w rolach głównych wystąpili Ethan Hawk i Gwyneth Paltrow.

Newell wybrał drogę pośrodku. Nakręcił film wierny oryginałowi, nie próbując dopisywać wątków czy przenosić akcji w dzisiejsze czasy. Pip wspierany przez nieznanego darczyńcę zostaje Londyńczykiem i próbuje zdobyć miłość pięknej, lecz nieczułej Estelli. Newell zainscenizował wszystko tradycyjnie, bez udziwnień. Odciął się od Andrei Arnold czy Aleksandra Sokurowa, którzy ekranizując ostatnio klasykę, szokowali widza brudem, mocnym, nierzadko wulgarnym językiem, XXI-wieczną wizją samotności człowieka. Ale jednocześnie w naturalistycznie fotografowane wiejskie pejzaże i starannie przygotowane wnętrza zamożnych, londyńskich domów wlał trochę współczesnych namiętności.

– Dla mnie to jest wielka opowieść o miłości i pasji. O pożądaniu. O obsesji, jaką na punkcie kobiety ma bohater filmu – mówi Newell, twórca „Czterech wesel i pogrzebu".

Celebryta z XIX wieku

Jest też w jego „Wielkich nadziejach" refleksja na temat tak bardzo dzisiaj modnego życia celebryckiego. Pip czuje się dżentelmenem, bo stał się bogaty. Szyje modne ubranie, uczy się poprawnie używać widelca i noża. Zaczyna oddalać się od bliskich mu ludzi. I gardzi nawet człowiekiem, który go wychował i traktował jak syna.

– Pip jest podstępny, nie zawaha się odsunąć od siebie przyjaciół, którym na nim zależy. Jest zaślepiony i nie widzi, że życie, do którego aspiruje, niekoniecznie jest tym właściwym dla niego – opisuje bohatera „Wielkich nadziei" reżyser.

I portretuje człowieka o charakterze niejednej dzisiejszej gwiazdki, która „na salonach" stara się zapomnieć o własnych skromnych korzeniach, przekonana, że torebka od Vuittona i buty od Louboutina czynią ją kimś innym, lepszym.

Chwała aktorom

A jednak ta opowieść o podziałach klasowych, wybujałych aspiracjach i chorych ambicjach nie porwałaby widzów, gdyby nie aktorzy. Mike Newell zaangażował Helenę Bonham-Carter i Ralpha Fiennesa, których spotkał wcześniej na planie „Harry'ego Pottera i Czary Ognia". Panna Havisham w wykonaniu Carter to starzejąca się kobieta, która – zdradzona kiedyś przez ukochanego mężczyznę – niesie w sobie tajemnicę i poczucie odrzucenia. I teraz chce mścić się na całym męskim rodzaju. Fiennes jako Magwitch w pierwszych scenach tworzy postać demoniczną, by zamienić się w człowieka głęboko nieszczęśliwego, po którego śmierci łza spłynie po policzku nie tylko Pipowi.

Ta wyśmienita para spycha na dalszy plan głównych bohaterów filmu, choć Jeremy Irvine, pamiętny z filmu Stevena Spielberga „Czas wojny", wiele robi, by pokazać wewnętrzne przemiany Pipa, a młoda Holliday Grainger z wdziękiem gra dziewczynę, która chce łamać męskie serca. Po tej ekranizacji otwarte pozostaje pytanie, jak przenosić na ekran literacką klasykę. Nowocześnie, jak Andrea Arnold i Baz Luhrmann, czy też tradycyjnie? Obawiam się, że Mark Newell, zatrzymując się w połowie drogi, nie zadowoli do końca zwolenników ani pierwszej, ani drugiej opcji. Ale jedno jest pewne: za kilka lat i tak zobaczymy kolejną wersję „Wielkich nadziei". Podobnie jak „Opowieści wigilijnej", „Davida Copperfielda" czy „Olivera Twista". Stary Charles Dickens jest niezniszczalny.

Moda na klasykę

W dzisiejszym kinie panuje moda na ekranizowanie literackiej klasyki. A raczej na tworzenie jej nowych, współczesnych wersji. Nierzadko szokujących. Brytyjka Andrea Arnold zaskoczyła adaptacją „Wichrowych wzgórz", które z wielkiego romansu zamieniły się w film o obsesji, sadomasochizmie, dominacji. Z powieści Bronte reżyserka wyciągnęła gwałt, brud, lejącą się krew, seks, pokazując na ekranie najniższe ludzkie instynkty.

Rosjanin Aleksander Sokurow przeniósł akcję Fausta do XIX-wiecznych Niemiec, portretując skarlały świat i Fausta, który tak samo wykorzysta Małgorzatę, jak i żałosną pokrakę – Mefista. W jego filmie nie ma mowy o wielkości, nieśmiertelności, smakowaniu szczęścia, romantyzmie. Nikt nie czeka na zdanie „Trwaj, chwilo, jesteś piękna". Z ekranu padną inne słowa: „Dalej! Wciąż dalej!" Faust idzie przez życie jak czołg.

Przenosząc na ekran „Jane Eyre" Cary Fukunaga wydobył z literackiego pierwowzoru pesymizm. Zamiast siły miłości pokazuje więc gorycz kryjącą się w każdej relacji międzyludzkiej i ból niespełnienia.

A największe poruszenie wywołała ostatnia adaptacja „Wielkiego Gatsby'ego", w której Australijczyk Baz Luhrmann romantycznego milionera z lat 20. XX wieku zamienił w nuworysza, okraszając całość hip-hopem i piosenkami Beyoncé.

Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu