Wręcz odwrotnie – ten film buduje wizerunek Polski jako kraju wolnego, pewnego swojej przyszłości, przywiązanego do podstawowych ludzkich wartości, którego stać na mówienie nawet o czarnych plamach niedawnej historii. Tylko największe kraje na to się zdobywają – i to nie wszystkie.
Naiwność? Nie. Proszę przeczytać artykuły w najpoważniejszych niemieckich gazetach, gdzie pisze się z szacunkiem i podziwem o „Pokłosiu", przypominając, że film pochodzi z kraju, który sam był wielką ofiarą wywołanej przez Niemców wojny.
Brałem udział w zagranicznych pokazach, przede wszystkim w Stanach, gdzie ludzie po filmie – nie Polacy – wstawali i płacząc dziękowali Polsce za ten odważny film. Żydzi pochodzący z Polski mówili, że przecież wszystko to wiedzą, w ich domach się zawsze o tym opowiadało z bólem, czego doznali od niektórych sąsiadów Polaków, ale że Polska zdobyła się na ten film - to budzi ich wdzięczność za prawdę i pozwala wybaczyć. Polacy obecni na tych zagranicznych projekcjach mówili, jak bardzo są dumni, że w Polsce powstał taki film i że zrobili go polscy twórcy, a nie ktoś inny, kto po swojemu przedstawiłby tę historię.
Za to film otrzymał nagrodę Orła Jana Karskiego, nagrodę prezesa instytutu Yad Vashem i Nagrodę Dziennikarzy na festiwalu w Gdyni.
Film kończy się drastycznie. Współcześni Polacy mszczą się w okrutny sposób na głównym bohaterze. Nie zdradzając szczegółów, bo pewnie wielu naszych czytelników nie widziało jeszcze filmu – z zakończenia wynika, że również dzisiejsi Polacy to antysemici. To był dobry pomysł na finał?
Film opowiada o jednej wsi, w której żyją sprawcy mordu popełnionego na Polakach żydowskiego pochodzenia. Dzieci sprawców mieszkają w domach przejętych po zamordowanych Żydach i mają powody, by zbrodnia nie została ujawniona. Nasz bohater, Józek, zbierający macewy i grzebiący z bratem w papierach jest dla wszystkich zagrożeniem. A więc negatywny stosunek do Józka mają nie "dzisiejsi Polacy", a sprawcy zbrodni i ich dzieci, którym zależy na utrzymaniu tajemnicy. Dr Krzysztof Persak z IPN w swojej drobiazgowej ekspertyzie scenariusza "Pokłosia" wykazuje, że chociaż scenariusz nie jest dokumentalną historią jednego znanego przypadku, to każdy element scenariusza daje się zidentyfikować i udokumentować. Również zbiorowa solidarność w utrzymywaniu tajemnicy jest sprawą charakterystyczną. Dr Persak opisuje, że dom jednego z mieszkańców wsi, który zdokumentował i opublikował historię podobnej zbrodni w swojej wsi – został ostrzelany z broni myśliwskiej. Więc nawet symboliczne, artystyczne zakończenie Pasikowskiego nie było dalekie od rzeczywistości.
Słyszalem kilkukrotnie, że film mówi nieprawdę, bo mężczyzna, który w rzeczywistości w Polsce zbierał macewy, nie był potępiony w swojej społeczeczności, ale odwrotnie, został wybrany do lokalnych wladz. Oczywiście, postać scenariuszowa jest fikcyjna, ale jej pierwowzorem było kilka podobnych postaci, ale warto zapytać, kiedy ów mężczyzna stracił pracę oraz jak długo i dlaczego nie mógł jej nigdzie dostać. A nie zbierał macew w miejscu, gdzie wydarzyła się jakakolwiek zbrodnia na Żydach.
Dlugo dyskutowaliśmy z Pasikowskim o zakończeniu i na moją prośbę reżyser nakręcił wersję, w której Józek ginął w inny sposób. Przy montażu przyznałem rację reżyserowi. Obecne zakończenie to krzyk, który powinniśmy wszyscy usłyszeć. Kiedyś Pasikowski powiedział mi, że od tego zakończenia zaczął pisanie scenariusza. Usłyszał, że w pewnej wsi doszło do podobnego wydarzenia i wyszło mu, że tylko zbrodnia opisana w "Pokłosiu" mogła tak się zakończyć. Prawo twórcy.
Zna pan dużo filmów, w których Polacy ratują Żydów?
Jest co najmniej kilka. Polskich. Najsłynniejszy i najlepszy to film Agnieszki Holland „W ciemności". Jednak nie możemy się przebić na świecie ze swoimi opowieściami o szlachetnych Polakach z wielu różnych powodów. Jako autor „Fotoamatora", wymienianego często w pięćdziesiątce najważniejszych filmów dokumentalnych świata, a opowiadającego o nazistowskim głównym księgowym łódzkiego getta, objechałem z filmem cały świat i brałem udział w setkach dyskusji o Holocauście.
Otóż może my tego nie wiemy, ale opinia o Polakach jako największych antysemitach jest powszechna. Niemcy są poza dyskusją jako sprawcy Holocaustu, a zaraz za nimi idziemy my. Gdyby nie mądra postawa TVP pod zarządem Juliusza Brauna, nie zobaczylibyśmy niemieckiego serialu, który z fragmentem opisującym Armię Krajową jako z gruntu antysemicką, obiegnie cały świat. Moim zdaniem to oczywiście niesprawiedliwe, ale im dłużej będziemy milczeć o złych sprawach, w których brali udział Polacy, tym dłużej świat będzie uważał, że coś jest na rzeczy. Chowanie głowy w piasek nic nie da, problem nie zniknie, a my się możemy co najwyżej obrazić na świat.
Jestem głęboko przekonany, że trzeba było nakręcić „Pokłosie", by mieć nieuprzedzonych widzów na filmach o bohaterstwie Polakach ratujących Żydów i zacząć zmieniać ten straszny stereotyp. Wszystkie zagraniczne reakcje na „Pokłosie" utwierdzają mnie w tym poglądzie.
I jeszcze jedno. Kiedy wiedziałem, że nie sfinansuję filmu tylko z polskich pieniędzy, wyruszyłem do innych krajów europejskich. Zastanawiałem się, czy temat „Pokłosia" jest tylko polski. Przez naszych historycznych konsultantów zostałem uzbrojony w źródła, które dowodzą przerażającej prawdy – podobne historie miały miejsce praktycznie w każdym kraju Europy. I nikt o nich nie opowiedział.
Dlaczego Polacy mieliby zrobić „Pokłosie" jako pierwsi? Po pierwsze dlatego, że polska diaspora żydowska była dziesięciokrotnie większa niż jakakolwiek inna. Żyliśmy razem w pokoju przez stulecia. Po drugie Holocaust, między innymi z tego powodu, miał miejsce przede wszystkim na polskiej ziemi. To, że zrobiliśmy „Pokłosie" daje nam prawo pytać wszystkie kraje w Europie, i nie tylko w Europie: a jak wy zachowywaliście się w takiej sytuacji? I o tym też wiele osób mówi po projekcjach „Pokłosia".
Bohater filmu mówi, że każdy ma prawo do własnego grobu. Z tym stwierdzeniem, niezależnie od tego, kto jak postrzega film, trudno się nie zgodzić
Pasikowski zrobił film wieloznaczny, wielowarstwowy, który poza wszystkim dobrze się ogląda. Dla mnie najważniejsze przesłanie tego filmu, to wnioski, jakie dzisiaj możemy wyciągnąć z tego, co się wydarzyło w tym strasznym wojennym czasie. Dyskusja, czy prawdę trzeba odsłaniać, nawet jeśli jest trudna i bolesna, czy też lepiej pokryć ją milczeniem – to jedno.
Ale za bohaterem filmu powtórzę, że każdy ma prawo do swojego grobu, i my, Polacy, którzy swoje groby mamy na wielu różnych polach bitew, jesteśmy przecież na to czuli.
Więc powiedziałbym tak: Polacy, podnieśmy te macewy. Te tysiące macew leżące po lasach, drogach, tkwiące w ścianach obór – podnieśmy je. To są nagrobki Polaków żydowskiego pochodzenia, którzy żyli z nami przez setki lat. To chyba nie jest kontrowersyjne dla nikogo. To jest piękny efekt „Pokłosia" – gdy czytam o lokalnych społecznościach, które się organizują i przenoszą macewy w godne miejsca.
Wracając do konfliktu z PISF – instytut odstąpił od umowy, bo uważa, że w sposób rażący złamał pan jej warunki, a jaka jest pana ocena tego instytutu?
Przez wiele lat walczyłem, by ten instytut w ogóle powstał, bo uważałem i uważam nadal, że jest w Polsce bardzo potrzebny. Uważam, że starcie o „Pokłosie" jest znacznie większym problemem niż mogłoby się wydawać – jest postawieniem pytania, czy my jako Polacy chcemy robić ważne filmy, na temat których powinniśmy dyskutować.
Pan nie będzie mógł składać wniosków o dofinansowanie do PISF przez kolejne trzy lata.
Zgodnie z ustawą o kinematografii PISF nie może udzielić dofinansowania podmiotowi, który w okresie trzech lat przed złożeniem wniosku naruszył w sposób istotny umowę z Instytutem. Naszym zdaniem takiego naruszenia nie było i to chcemy przed sądem udowodnić. Jednak na podstawie tego zapisu Instytut odrzuca nawet nasze wnioski o dofinansowanie. Co więcej, zablokował wszystkie wcześniej przyznane dofinansowania filmów przygotowywanych przez Apple Film Production przez ostatnich kilka lat i na które pozyskaliśmy środki zza granicy, czasem nawet do 50 proc. budżetu, jak stało się z projektem „Imigranci", o zabójstwie polskiego imigranta, Roberta Dziekańskiego, na lotnisku w Vancouver. Ale kto ma stwierdzić, czy umowa w ogóle została naruszona? Według PISF to on sam orzeka o naruszeniu umowy, chociaż jest przecież jedną z jej stron.
Nie ma sposobu na odwoływanie się od tych decyzji?
PISF jest chyba jedyną państwową instytucją, która twierdzi, że nie ma nad nią innego nadzoru niż tylko poprzez Sąd Cywilny. Właśnie dlatego wystąpiliśmy również do Sądu Administracyjnego, by sprawdzić, czy tak właśnie jest. Nie wiadomo, jak szybko zapadną wyroki. Procesy moga trwać latami. Jednak podjąłem tę trudną drogę w poczuciu odpowiedzialności za „Pokłosie" i po to, by zwrócić uwagę na problemy, które co prawda w sposób jaskrawy ujawniły się w związku z naszym filmem, ale mają szerszy wymiar i znaczenie dla branży kinematograficznej w Polsce.
Moim zdaniem, sytuacja, w której państwowa instytucja stawia bezpodstawne zarzuty, feruje wyroki i sama dokonuje ich egzekucji przed rozstrzygnięciem sadu – jest niezgodna z demokracją oraz elementarną praworządnością i w Polsce nie powinna się zdarzać.