Ten film miał pomóc Polsce

W listopadzie rozpoczyna się dystrybucja kinowa „Pokłosia” w Stanach Zjednoczonych. Rozmowa z Dariuszem Jabłońskim, reżyserem i producentem w Apple Film Production.

Publikacja: 11.09.2013 00:00

Ten film miał pomóc Polsce

Foto: EAST NEWS/KRZYSZTOF JASTRZEBSKI

Polski Instytut Sztuki Filmowej twierdzi, że nie rozliczył się pan ze środków publicznych, które pana firma producencka Apple Film Production uzyskała na produkcję filmu „Pokłosie" i wystąpił z pozwem do sądu cywilnego o zwrot dotacji. Chodzi o ponad trzy miliony złotych.

Fakty wyglądają inaczej. To Apple Film Production pierwsza wystąpiła z pozwem 15 lipca 2013 roku przeciw PISF o niewykonanie umowy dotyczącej filmu „Pokłosie" i niewypłacenie ostatniej raty w wysokości 350.000 zł. Z tego, co wiem, pozew PISF został złożony dzień po informacji w Rzeczpospolitej o naszych roszczeniach, czyli 20 sierpnia i do tego nieskutecznie. Jeżeli kierownictwo PISF ogłasza publicznie, że jest inaczej, znaczyłoby to, że albo nie panuje nad podległymi sobie służbami, albo mija się z prawdą.

Film „Pokłosie" jest całkowicie rozliczony, rachunki zapłacone, w tym te, które mają być pokryte z ostatniej raty PISF, a na które zaciągnęliśmy finansowe zobowiązania. Wszystko było wielokrotnie kontrolowane przez rewidentów rekomendowanych przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, specjalizujących się w audycie filmowym, przez kontrolera PISF, przez kontrolerów Urzędu Skarbowego, przez kontrolera Telewizji Polskiej – przez blisko 15 miesięcy. Dokumentacja jest w najlepszym porządku.

Jeśli PISF ma inne wrażenie i nie jest to tylko emocja, to poprosimy o przedstawienie chociaż jednego dokumentu, który udowadniałby zarzuty. Pozwolę sobie zacytować tytuł filmu reżysera Glusia z książki Macieja Wojtyszki "Bromba i inni": „Szeryfie, kładź ogonek na stół".

Czyli pan wystąpił na drogę sądową, ponieważ PISF nie przekazał ostatniej raty dotacji, a PISF żąda ponad trzech milionów od pana. Jak układała się współpraca z PISF przy produkcji „Pokłosia"?

Kiedy już PISF zgodził się dofinansować film, współpraca układała się przyzwoicie – do chwili pokazania filmu na festiwalu w Gdyni w ubiegłym roku. Nie potrafię powiedzieć, co nie spodobało się PISF – sam film „Pokłosie", jego temat i przesłanie, konsekwencje polityczne jego powstania, koproducenci międzynarodowi i zaangażowanie środków publicznych funduszy filmowych innych państw, poparcie finansowe europejskich instytucji międzynarodowych, czy też suma tych elementów.

Każdego z nich będę jednak bronił, ponieważ polskie kino, polska kinematografia, polscy twórcy jak tlenu potrzebują włączenia się w międzynarodowy obszar twórczości, produkcji i dystrybucji oraz pozyskania europejskich funduszy. Jeżeli pozostaniemy hermetycznie zamknięci, nasze kino i jego twórcy znikną z europejskiego rynku, a z dużym trudem udało nam się na nim zaistnieć. Działania PISF mogą zniweczyć osiągnięte sukcesy, zamykając nam drogę do poważnych międzynarodowych projektów, a nawet do większych środków europejskich.

W każdym razie po raz pierwszy w dziejach Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej pani dyrektor Agnieszka Odorowicz zdecydowała się na rozwiązanie umowy w stosunku do ukończonego filmu, już po dystrybucji kinowej, po tym, jak film zgromadził w kinach 320.000 widzów i otrzymał międzynarodowe nagrody.

Przecież musi mieć poważne powody, do takiej decyzji.

Sytuacja jest taka, że urzędnik państwowy odpowiedzialny za kinematografię występuje z publicznym zarzutem wobec producenta, który od 23 lat produkuje filmy i ma na swoim koncie ponad 20 filmów fabularnych, ponad 20 dokumentalnych, wiele w koprodukcji z zagranicą.

Publiczne stwierdzenie pani dyrektor, że ma wątpliwości co do kwoty rzędu 3 milionów złotych, oznacza, że istnieje choćby jeden dokument, który instytut podważa. Chcielibyśmy dowiedzieć się, jaki to dokument i mieć szansę ustosunkować się do tego zarzutu. Inaczej mamy wrażenie, że nie o to chodzi. Właściwie takie wrażenie mamy od dawna.

Skąd to wrażenie się bierze?

W 2006 roku wystąpiliśmy do PISF o dofinansowanie filmu „Pokłosie" według scenariusza i w reżyserii Władysława Pasikowskiego. Dokładnie z tym samym scenariuszem, który został ostatecznie zrealizowany. Mimo znakomitych ocen ekspertów Pasikowski i ja usłyszeliśmy od pani dyrektor Odorowicz, że nie dostaniemy nigdy na ten projekt pieniędzy.

Wówczas też usłyszałem coś, co mnie jako twórcę i producenta, w sumie doświadczonego człowieka, wprawiło w osłupienie: pani dyrektor powiedziała – no chyba żebyście zgodzili się wprowadzić kilka zasadniczych zmian, to wtedy możemy próbować rozmawiać. Zapytaliśmy, o jakie zmiany chodzi. Okazało się, że gdyby na przykład było odwrotnie niż w scenariuszu, i stary ksiądz, którego gra Jerzy Radziwiłowicz był antysemitą, a młody byłby postępowy (w filmie stary ksiądz to przyzwoity człowiek), no to wtedy może...

Pasikowski nie zgodził się na zmiany, bo to jego święte prawo. Może szkoda, że tak szybko to powiedział, bo ciekawie byłoby usłyszeć pozostałe propozycje. A pani Odorowicz na to, że w takim razie nie ma o czym mówić. W 2008 roku w którymś z wywiadów ostatecznie publicznie odmówiła dofinansowania filmu, mówiąc, że uznała go za „niewart dofinansowania".

Wyprodukowałem wiele tzw. trudnych i kontrowersyjnych filmów. Na początku lat dziewięćdziesiątych zrealizowaliśmy filmy dokumentalne „Psy totalitaryzmu" Jerzego Krysiaka o ludziach Humera, Krzysztofa Krauze i Jerzego Morawskiego „Departament IV" o ludziach dawnego MSW walczących z Panem Bogiem.

Moim debiutem fabularnym w 1995 roku był film „Gry uliczne" Krzysztofa Krauze o śmierci Stanisława Pyjasa. Ostatnio sam zrealizowałem film i serial dokumentalny „Gry wojenne" o pułkowniku Kuklińskim. Mimo różnych nieprzyjemności i nacisków z zewnątrz nikt nie próbował nawet zapytać o wydźwięk filmów, które zrobiliśmy. „Pokłosie" i PISF to pierwszy przypadek.

Twierdził pan jednak, że gdyby nie dofinansowanie PISF film w ogóle nie mógłby być realizowany.

Jestem cierpliwy. Po pięciu latach udało nam się ostatecznie doprowadzić do sytuacji, w dużej mierze dzięki upartym dziennikarzom wciąż pytającym o ten scenariusz panią dyrektor oraz dwóm ważnym ekspertyzom historyków: dr Krzysztofowi Persakowi z IPN i pani prof. dr hab. Barbarze Engelking z PAN, potwierdzających wiarygodność wydarzeń przedstawionych w scenariuszu - że otrzymaliśmy dotację.

W Polsce żaden poważny film nie powstanie bez pieniędzy publicznych. Zresztą tak jest w całej Europie. Mały zasięg językowy np. filmu polskiego powoduje, że jest to komercyjnie nieopłacalne i dlatego istnieje konieczność interwencji państwa w tworzeniu kinematografii jako sztuki filmowej. Bez interwencji państwa kinematografia w Europie przestanie istnieć. Nie będzie kina rumuńskiego, duńskiego, francuskiego. I polskiego. Są w Polsce ludzie, którzy sztuki potrzebują. Zaryzykowałbym tezę, że wszyscy jej potrzebujemy. PISF po to właśnie powstał. To bardzo ważna instytucja dla polskiej kultury.

W ważnych projektach o ograniczonym potencjale komercyjnym dotacja pozwala zamknąć dofinansowanie. Do produkcji „Pokłosia" dołączyli koproducenci zagraniczni ze Słowacji, Rosji, Holandii, z sukcesem występując do swoich funduszy publicznych o dofinansowanie naszego filmu. Wszyscy włączyli się w przekonaniu, że to ważny światowy temat i film. Dzięki temu, że mieliśmy koproducentów zagranicznych, mogliśmy wystąpić do funduszu koprodukcyjnego Rady Europy Eurimages. Można tam ubiegać się o pieniądze tylko wtedy, gdy przygotowuje się właśnie międzynarodowe europejskie koprodukcje. O tym PISF wiedział.

Wiedział od początku? Bo udział tych partnerów i poziom ich finansowego zaangażowania w film „Pokłosie" jest dla PISF problematyczny. Mówi o tym w wydanym oświadczeniu w sprawie odstąpienia od umowy o dofinansowanie filmu.

Trochę się gubię w tym, co PISF mówi, że nie wiedział, a wiedział, albo wie, ale nie powie. Materiał dowodowy jest złożony przez nas w sądzie.

Jako międzynarodowy ekspert pracujący często dla Komisji Europejskiej, po całym procesie wyjaśniania wielu spraw PISF, muszę stwierdzić, że w mojej ocenie PISF nie rozumie, jak działa współczesny międzynarodowy rynek filmowy, jakie są zasady i korzyści koprodukcji z innymi krajami, i przez to poważnie ogranicza możliwości finansowania polskich filmów środkami europejskimi.

Przykładem jest właśnie sprawa „Pokłosia". Podważając udział zagranicznych partnerów i poziom ich finansowego zaangażowania w film „Pokłosie" PISF atakuje renomowanych koproducentów z Holandii, Słowacji i z Rosji, za którymi stoją ich fundusze narodowe, które przyznały im dotacje na „Pokłosie" i weryfikowały ich dokumenty finansowe. Czy w takim razie PISF kwestionuje decyzje zagranicznych funduszy, które przeznaczyły dotacje na film polskich twórców? Jeśli tak, to pozbawia nas możliwości pozyskania tak przecież potrzebnego zagranicznego finansowania na polskie filmy. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek rozsądny w naszym kraju atakował np. Brukselę za przekazywanie pieniędzy Polsce.

Budżetowo – finansowe sprawy będzie wyjaśniał sąd. Ale trudno uwierzyć, że instytut świadomie się na pana uwziął?

Też nie mogę w to uwierzyć. Uważam, że chodzi o coś zupełnie innego. Oto mamy do czynienia z absolutnie zasadniczym sporem: czy fundusz publiczny pozwoli polskim twórcom i producentom robić filmy o tym, co jest ważne dla naszego społeczeństwa. Czy będzie pełnił rolę wsparcia twórczej ekspresji, czy też będzie uzurpował sobie prawo dyktowania, o czym można film zrobić, a o czym nie.

Jest wiele tematów, o których jako społeczeństwo chcemy dyskutować i które polski film powinien poruszyć, by kościotrupy nie wypadały nam co chwila z szafy. Jeżeli efektem działania PISF - którego przykładem niestety jest historia „Pokłosia" - będzie to, że każdy się długo zastanowi, nim sięgnie po trudny temat, oznacza, że obecnie jest to instytucja zagrażająca demokracji, doprowadzająca do ideologizacji sfery publicznej i zawężająca przestrzeń publicznej dyskusji. Jeżeli po ośmiu latach działania PISF słyszę od wybitnych twórców jak Antoni Krauze, chcących poruszyć w filmach ważne tematy, że nawet nie złożą wniosku do PISF, bo wiedzą, że ten temat nie ma szans – to gdzie my jesteśmy? Niezależnie od tego, czy temat filmu nam się podoba czy nie, nie wolno dobrego twórcy and dobrego projektu wykluczać z powodu tematu. Dzisiaj my wykluczymy jakiś film, jutro ktoś wykluczy nam pięć. To jest niebezpieczne dla demokracji.

Gdyby „Pokłosie" było niedobrym filmem, to może nie byłoby awantury. Oprócz widzów w kinach ponad 100 tys. ludzi kupiło film na dvd. Tak niezwykle wysoka sprzedaż oznacza, że widzowie, którzy przestraszyli się gorącej publicznej dyskusji i nie poszli do kina, woleli ten film obejrzeć w domu i wyrobić sobie własne zdanie. Niebawem dojdzie do emisji w Canal Plus, tam jest około milionowa widownia, a za rok będzie emisja w Programie 1 TVP i kilka kolejnych milionów widzów. Czy to by potwierdzało, że film był „niewart dofinansowania"?

Dzięki temu, że jest to koprodukcja zagraniczna, pod koniec września zacznie się dystrybucja tego filmu w kinach na Słowacji, jeszcze w tym roku film wejdzie do dystrybucji kinowej w Rosji i w trzech krajach Beneluksu - to dzięki partnerowi z Holandii.

I najważniejsze, co mogę już ujawnić – w listopadzie zaczyna się dystrybucja kinowa w Stanach Zjednoczonych. Właśnie to chciałem osiągnąć – oprócz polskich widzów celem była światowa dystrybucja filmu, a sposobem, by tak się stało, są zagraniczni koproducenci, którzy pomagają nam wprowadzić film do kin poza Polską.

Przeciwnicy pańskiego filmu powiedzą, że to fatalnie, że to zniszczy wizerunek Polski.

Wręcz odwrotnie – ten film buduje wizerunek Polski jako kraju wolnego, pewnego swojej przyszłości, przywiązanego do podstawowych ludzkich wartości, którego stać na mówienie nawet o czarnych plamach niedawnej historii. Tylko największe kraje na to się zdobywają – i to nie wszystkie.

Naiwność? Nie. Proszę przeczytać artykuły w najpoważniejszych niemieckich gazetach, gdzie pisze się z szacunkiem i podziwem o „Pokłosiu", przypominając, że film pochodzi z kraju, który sam był wielką ofiarą wywołanej przez Niemców wojny.

Brałem udział w zagranicznych pokazach, przede wszystkim w Stanach, gdzie ludzie po filmie – nie Polacy – wstawali i płacząc dziękowali Polsce za ten odważny film. Żydzi pochodzący z Polski mówili, że przecież wszystko to wiedzą, w ich domach się zawsze o tym opowiadało z bólem, czego doznali od niektórych sąsiadów Polaków, ale że Polska zdobyła się na ten film - to budzi ich wdzięczność za prawdę i pozwala wybaczyć. Polacy obecni na tych zagranicznych projekcjach mówili, jak bardzo są dumni, że w Polsce powstał taki film i że zrobili go polscy twórcy, a nie ktoś inny, kto po swojemu przedstawiłby tę historię.

Za to film otrzymał nagrodę Orła Jana Karskiego, nagrodę prezesa instytutu Yad Vashem i Nagrodę Dziennikarzy na festiwalu w Gdyni.

Film kończy się drastycznie. Współcześni Polacy mszczą się w okrutny sposób na głównym bohaterze. Nie zdradzając szczegółów, bo pewnie wielu naszych czytelników nie widziało jeszcze filmu – z zakończenia wynika, że również dzisiejsi Polacy to antysemici. To był dobry pomysł na finał?

Film opowiada o jednej wsi, w której żyją sprawcy mordu popełnionego na Polakach żydowskiego pochodzenia. Dzieci sprawców mieszkają w domach przejętych po zamordowanych Żydach i mają powody, by zbrodnia nie została ujawniona. Nasz bohater, Józek, zbierający macewy i grzebiący z bratem w papierach jest dla wszystkich zagrożeniem. A więc negatywny stosunek do Józka mają nie "dzisiejsi Polacy", a sprawcy zbrodni i ich dzieci, którym zależy na utrzymaniu tajemnicy. Dr Krzysztof Persak z IPN w swojej drobiazgowej ekspertyzie scenariusza "Pokłosia" wykazuje, że chociaż scenariusz nie jest dokumentalną historią jednego znanego przypadku, to każdy element scenariusza daje się zidentyfikować i udokumentować. Również zbiorowa solidarność w utrzymywaniu tajemnicy jest sprawą charakterystyczną. Dr Persak opisuje, że dom jednego z mieszkańców wsi, który zdokumentował i opublikował historię podobnej zbrodni w swojej wsi – został ostrzelany z broni myśliwskiej. Więc nawet symboliczne, artystyczne zakończenie Pasikowskiego nie było dalekie od rzeczywistości.

Słyszalem kilkukrotnie, że film mówi nieprawdę, bo mężczyzna, który w rzeczywistości w Polsce zbierał macewy, nie był potępiony w swojej społeczeczności, ale odwrotnie, został wybrany do lokalnych wladz. Oczywiście, postać scenariuszowa jest fikcyjna, ale jej pierwowzorem było kilka podobnych postaci, ale warto zapytać, kiedy ów mężczyzna stracił pracę oraz jak długo i dlaczego nie mógł jej nigdzie dostać. A nie zbierał macew w miejscu, gdzie wydarzyła się jakakolwiek zbrodnia na Żydach.

Dlugo dyskutowaliśmy z Pasikowskim o zakończeniu i na moją prośbę reżyser nakręcił wersję, w której Józek ginął w inny sposób. Przy montażu przyznałem rację reżyserowi. Obecne zakończenie to krzyk, który powinniśmy wszyscy usłyszeć. Kiedyś Pasikowski powiedział mi, że od tego zakończenia zaczął pisanie scenariusza. Usłyszał, że w pewnej wsi doszło do podobnego wydarzenia i wyszło mu, że tylko zbrodnia opisana w "Pokłosiu" mogła tak się zakończyć. Prawo twórcy.

Zna pan dużo filmów, w których Polacy ratują Żydów?

Jest co najmniej kilka. Polskich. Najsłynniejszy i najlepszy to film Agnieszki Holland „W ciemności". Jednak nie możemy się przebić na świecie ze swoimi opowieściami o szlachetnych Polakach z wielu różnych powodów. Jako autor „Fotoamatora", wymienianego często w pięćdziesiątce najważniejszych filmów dokumentalnych świata, a opowiadającego o nazistowskim głównym księgowym łódzkiego getta, objechałem z filmem cały świat i brałem udział w setkach dyskusji o Holocauście.

Otóż może my tego nie wiemy, ale opinia o Polakach jako największych antysemitach jest powszechna. Niemcy są poza dyskusją jako sprawcy Holocaustu, a zaraz za nimi idziemy my. Gdyby nie mądra postawa TVP pod zarządem Juliusza Brauna, nie zobaczylibyśmy niemieckiego serialu, który z fragmentem opisującym Armię Krajową jako z gruntu antysemicką, obiegnie cały świat. Moim zdaniem to oczywiście niesprawiedliwe, ale im dłużej będziemy milczeć o złych sprawach, w których brali udział Polacy, tym dłużej świat będzie uważał, że coś jest na rzeczy. Chowanie głowy w piasek nic nie da, problem nie zniknie, a my się możemy co najwyżej obrazić na świat.

Jestem głęboko przekonany, że trzeba było nakręcić „Pokłosie", by mieć nieuprzedzonych widzów na filmach o bohaterstwie Polakach ratujących Żydów i zacząć zmieniać ten straszny stereotyp. Wszystkie zagraniczne reakcje na „Pokłosie" utwierdzają mnie w tym poglądzie.

I jeszcze jedno. Kiedy wiedziałem, że nie sfinansuję filmu tylko z polskich pieniędzy, wyruszyłem do innych krajów europejskich. Zastanawiałem się, czy temat „Pokłosia" jest tylko polski. Przez naszych historycznych konsultantów zostałem uzbrojony w źródła, które dowodzą przerażającej prawdy – podobne historie miały miejsce praktycznie w każdym kraju Europy. I nikt o nich nie opowiedział.

Dlaczego Polacy mieliby zrobić „Pokłosie" jako pierwsi? Po pierwsze dlatego, że polska diaspora żydowska była dziesięciokrotnie większa niż jakakolwiek inna. Żyliśmy razem w pokoju przez stulecia. Po drugie Holocaust, między innymi z tego powodu, miał miejsce przede wszystkim na polskiej ziemi. To, że zrobiliśmy „Pokłosie" daje nam prawo pytać wszystkie kraje w Europie, i nie tylko w Europie: a jak wy zachowywaliście się w takiej sytuacji? I o tym też wiele osób mówi po projekcjach „Pokłosia".

Bohater filmu mówi, że każdy ma prawo do własnego grobu. Z tym stwierdzeniem, niezależnie od tego, kto jak postrzega film, trudno się nie zgodzić

Pasikowski zrobił film wieloznaczny, wielowarstwowy, który poza wszystkim dobrze się ogląda. Dla mnie najważniejsze przesłanie tego filmu, to wnioski, jakie dzisiaj możemy wyciągnąć z tego, co się wydarzyło w tym strasznym wojennym czasie. Dyskusja, czy prawdę trzeba odsłaniać, nawet jeśli jest trudna i bolesna, czy też lepiej pokryć ją milczeniem – to jedno.

Ale za bohaterem filmu powtórzę, że każdy ma prawo do swojego grobu, i my, Polacy, którzy swoje groby mamy na wielu różnych polach bitew, jesteśmy przecież na to czuli.

Więc powiedziałbym tak: Polacy, podnieśmy te macewy. Te tysiące macew leżące po lasach, drogach, tkwiące w ścianach obór – podnieśmy je. To są nagrobki Polaków żydowskiego pochodzenia, którzy żyli z nami przez setki lat. To chyba nie jest kontrowersyjne dla nikogo. To jest piękny efekt „Pokłosia" – gdy czytam o lokalnych społecznościach, które się organizują i przenoszą macewy w godne miejsca.

Wracając do konfliktu z PISF – instytut odstąpił od umowy, bo uważa, że w sposób rażący złamał pan jej warunki, a jaka jest pana ocena tego instytutu?

Przez wiele lat walczyłem, by ten instytut w ogóle powstał, bo uważałem i uważam nadal, że jest w Polsce bardzo potrzebny. Uważam, że starcie o „Pokłosie" jest znacznie większym problemem niż mogłoby się wydawać – jest postawieniem pytania, czy my jako Polacy chcemy robić ważne filmy, na temat których powinniśmy dyskutować.

Pan nie będzie mógł składać wniosków o dofinansowanie do PISF przez kolejne trzy lata.

Zgodnie z ustawą o kinematografii PISF nie może udzielić dofinansowania podmiotowi, który w okresie trzech lat przed złożeniem wniosku naruszył w sposób istotny umowę z Instytutem. Naszym zdaniem takiego naruszenia nie było i to chcemy przed sądem udowodnić. Jednak na podstawie tego zapisu Instytut odrzuca nawet nasze wnioski o dofinansowanie. Co więcej, zablokował wszystkie wcześniej przyznane dofinansowania filmów przygotowywanych przez Apple Film Production przez ostatnich kilka lat i na które pozyskaliśmy środki zza granicy, czasem nawet do 50 proc. budżetu, jak stało się z projektem „Imigranci", o zabójstwie polskiego imigranta, Roberta Dziekańskiego, na lotnisku w Vancouver. Ale kto ma stwierdzić, czy umowa w ogóle została naruszona? Według PISF to on sam orzeka o naruszeniu umowy, chociaż jest przecież jedną z jej stron.

Nie ma sposobu na odwoływanie się od tych decyzji?

PISF jest chyba jedyną państwową instytucją, która twierdzi, że nie ma nad nią innego nadzoru niż tylko poprzez Sąd Cywilny. Właśnie dlatego wystąpiliśmy również do Sądu Administracyjnego, by sprawdzić, czy tak właśnie jest. Nie wiadomo, jak szybko zapadną wyroki. Procesy moga trwać latami. Jednak podjąłem tę trudną drogę w poczuciu odpowiedzialności za „Pokłosie" i po to, by zwrócić uwagę na problemy, które co prawda w sposób jaskrawy ujawniły się w związku z naszym filmem, ale mają szerszy wymiar i znaczenie dla branży kinematograficznej w Polsce.

Moim zdaniem, sytuacja, w której państwowa instytucja stawia bezpodstawne zarzuty, feruje wyroki i sama dokonuje ich egzekucji przed rozstrzygnięciem sadu – jest niezgodna z demokracją oraz elementarną praworządnością i w Polsce nie powinna się zdarzać.

Polski Instytut Sztuki Filmowej twierdzi, że nie rozliczył się pan ze środków publicznych, które pana firma producencka Apple Film Production uzyskała na produkcję filmu „Pokłosie" i wystąpił z pozwem do sądu cywilnego o zwrot dotacji. Chodzi o ponad trzy miliony złotych.

Fakty wyglądają inaczej. To Apple Film Production pierwsza wystąpiła z pozwem 15 lipca 2013 roku przeciw PISF o niewykonanie umowy dotyczącej filmu „Pokłosie" i niewypłacenie ostatniej raty w wysokości 350.000 zł. Z tego, co wiem, pozew PISF został złożony dzień po informacji w Rzeczpospolitej o naszych roszczeniach, czyli 20 sierpnia i do tego nieskutecznie. Jeżeli kierownictwo PISF ogłasza publicznie, że jest inaczej, znaczyłoby to, że albo nie panuje nad podległymi sobie służbami, albo mija się z prawdą.

Pozostało 96% artykułu
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko