Polański przeniósł na ekran sztukę Davida Ivesa — historię reżysera, który szuka aktorki mogącej zagrać główną rolę w spektaklu opartym na erotycznym XIX-wiecznym opowiadaniu Leopolda von Sachera-Masocha. Zrobił film inteligentny, błyskotliwy, świetnie zrealizowany i rewelacyjnie zagrany.
Jego akcja w całości dzieje się w teatrze. Kamera obserwuje pojedynek, jaki toczy się między reżyserem a aktorką, która — spóźniona - przyszla na casting. Wydawałoby się, że w tej walce szanse są nierówne. Wykształcony, świetny facet, inteligent, artysta kontra aktorka, która nie odniosła dotąd żadnego sukcesu. Jednak w miarę upływu czasu to ona, jak bohaterka Sachera-Masocha zawładnie mężczyzną.
Polański dotyka tu prawdy o relacjach reżyser-aktor. O rolach seksualnych, jakie w życiu gramy. O uzależnieniu i namiętnościach. Ale też o procesie tworzenia. O przenikaniu się życia i sztuki, zacieraniu granicy między tym, co realne, a co wymyślone przez artystę. W którym momencie Thomas i Wanda przestają grać, a zaczynają na scenie mierzyć się z własnymi lękami i pragnieniami?
„Wenus w futrze" to kolejny, po „Rzezi" obraz, w którym Roman Polański obnaża prawdę o relacjach między ludźmi bez tarczy, jaką bywa dla filmowca kino ze swoim bogatym językiem i wielkimi możliwościami technicznymi.
— W „Nożu w wodzie" dramat rozgrywał się pomiędzy trojgiem bohaterów — mówił w Cannes Polański — Od dawna myślałem o filmie, w którym wszystko działoby się między dwojgiem ludzi.