Do głównego konkursu w Karlowych Warach, w którym nagrodą jest Kryształowy Globus, nie trafiają zwykle dzieła mistrzów mogące liczyć na światowe premiery w Cannes, Berlinie czy Wenecji. Nie ma tu też wielkich produkcji, w których na ekranie błyszczą gwiazdy z Hollywood lub przynajmniej z Londynu czy Paryża.
Na konferencjach prasowych reżyserzy opowiadają natomiast o ogromnym trudzie, z jakim zbierali fundusze na swoje produkcje. Ale często okazuje się, że właśnie poza bogatymi rejonami kina powstają obrazy przejmujące i nowatorskie. A ich twórcy pozwalają sobie na odwagę eksperymentowania albo z prostotą opowiadają o kondycji dzisiejszego świata.
Między naturą a wojną
Tegoroczny zwycięzca – „Corn Island" Gruzina George'a Owaszwilego – powstał w koprodukcji gruzińsko-francusko-niemiecko-czesko-kazachskiej, miał też dotację z europejskiego funduszu Eurimage. Wyobrażam sobie jednak, jak niewielki musiał być wkład poszczególnych koproducentów, bo film powstał za minimalne pieniądze, w jednej skleconej z desek chacie, z kilkoma aktorami.
Na rozdzielającej Gruzję i Abchazję rzece Inguri każdej wiosny tworzą się małe wysepki z naniesionego przez wodę żwiru. Na tej urodzajnej glebie okoliczni wieśniacy wysiewają zboże i kukurydzę, licząc, że uda im się zebrać plony, nim wzbierający nurt zabierze te ich małe pólka.
W „Corn Island" stary Abchaz razem z kilkunastoletnią wnuczką na takim właśnie skrawku lądu pośrodku rzeki buduje prowizoryczną chałupę. Owaszwili pokazuje walkę, jaką oboje toczą z naturą, by przetrwać.