Seidl rozumie pytania zadawane po angielsku, ale odpowiada zawsze po niemiecku. Wygląda też tak, jak zawsze. Nieruchoma twarz, z której nie da się odczytać żadnych emocji, wysokie czoło, krótko obcięte włosy, pokaźne zakola. Czarna koszula, czarne spodnie, czarna marynarka. Bardziej przypomina urzędnika z magistratu niż artystę. A jednak w kinie austriackim znaczy tyle, co Elfriede Jelinek w austriackiej literaturze.
Ostre, prowokujące, kręcone bez znieczulenia dokumenty sprawiły, że nazywano go „pornografem kina" i oskarżano o voyeryzm. Fabuły zamieniły go w jednego z najbardziej pożądanych przez organizatorów festiwali reżyserów europejskich. Seidl powtórzył sukces Krzysztofa Kieślowskiego — każdą z trzech części trylogii „Raj" pokazał na innej wielkiej imprezie: w Berlinie, Cannes, Wenecji. Teraz wraca do dokumentu. Na Mostrę przywiózł film „In the Basement" — „W piwnicy".
— To bardzo prowokacyjny tytuł jak na film austriacki — mówię do Seidla.
— Przez historię Fritzla — odpowiada. — Ale dla mnie to nie jest żadna sensacja. Opowiadam o zwyczajnych ludziach i ich fantazjach.