Nasza kinematografia kojarzy się dzisiaj przede wszystkim z wielkim sukcesem „Idy". Wybitny czarno-biały film Pawła Pawlikowskiego o Polsce lat 60., stalinizmie, relacjach polsko-żydowskich, wierze, ale też dojrzewaniu i odkrywaniu tożsamości, przez cały rok szedł przez świat jak burza.
Ostatnio do wielu laurów zdobytych na różnych festiwalach doszły jeszcze Europejskie Nagrody Filmowe, wyróżnienia przyznane przez krytyków z Nowego Jorku, Los Angeles i Chicago, a wreszcie nominacja do Złotego Globu.
„Ida" została sprzedana do kilkudziesięciu krajów. W Stanach zarobiła już ok. 4 mln dolarów, we Francji obejrzało ją ponad 500 tysięcy osób, we Włoszech – ponad 100 tys. I, jak się wydaje, film Pawła Pawlikowskiego ma duże szanse na sukces w wyścigu oscarowym.
Ale przynosząca nam tyle radości „Ida" to produkcja ubiegłoroczna. W kontekście tego filmu czy innych perełek 2013 roku, takich jak „Papusza" Krauzów czy „Chce się żyć" Pieprzycy, rok 2014 wypadł słabiej. Jednak nie ma powodów do narzekań.
W przyszłym roku Polski Instytut Sztuki Filmowej będzie obchodził dziesięciolecie istnienia. I trzeba powiedzieć, że dzięki niemu nasze kino odżyło. PISF wsparł mistrzów, ale też wprowadził do kina nowe pokolenie twórców.