Barbara Hollender
„Selma" nie jest laurką ani agitką. To mądre, niejednowymiarowe i pełne goryczy spojrzenie na historię, która wydarzyła się zaledwie pół wieku temu. Ale czy należy już tylko do przeszłości?
Czarnoskóry mężczyzna wiąże pod szyją fular. Źle się w nim czuje. Żona mu pomaga. „Tak jest elegancko" – mówi. Za chwilę Martin Luther King odbierze pokojowego Nobla. I wróci do swojego świata, gdzie wciąż panuje dyskryminacja rasowa i łamane jest prawo do głosowania zagwarantowane Afroamerykanom w 1870 roku.
W stanie Alabama czarni są upokarzani, a ich życie niewiele znaczy. Martin Luther King chce tu poprowadzić pokojowy marsz z Selmy do Montgomery. Ale policja brutalnie zatrzymuje demonstrantów. Prezydent Johnson obawia się, że te wydarzenia mogą zapalić lont, który doprowadzi do zniszczenia amerykańskiego systemu. A King patrzy na to, co się dzieje, jak na klęskę swojej ideologii: w przeciwieństwie do Malcolma X zawsze wierzył, że o sprawiedliwość można walczyć bez rozlewu krwi.
Ava DuVernay zdjęła Kinga z piedestału, pokazała go w sytuacjach prywatnych, nie zawsze lukrowanych i jednoznacznych. I w chwilach najtrudniejszych – wątpiącego, niepewnego, rozczarowanego, czasem wręcz tragicznego. Sportretowała też żonę, której niełatwo było stać przy mężu. I czarnych, którzy ginęli, bo chcieli być wyborcami.
Ale „Selma" jest również o tych, którzy na pochód szarżują na koniach. O atakujących w maskach Ku-Klux-Klanu, o politykach podbudowujących rasistowskie nastroje. To film o tym, jak głęboko w świadomości zakorzeniona bywa dyskryminacja. I o bardzo wysokiej cenie, jaką czarni obywatele Ameryki zapłacili za swe prawa. O niełatwym zwycięstwie niosącym poczucie upokorzenia i gorycz.
Są w sprawnie zrealizowanej „Selmie" znakomite kreacje Davida Oyelowo, który gra Kinga, czy Carmen Ejogo w roli jego żony. Są: rozmach, prawda i wielka praca dokumentacyjna. Przede wszystkim jednak jest złożoność mechanizmów historii kraju, na którego czele stoi dzisiaj czarnoskóry prezydent. I świat, bardzo współczesny, w którym wciąż nie szanuje się drugiego człowieka. To film nie o niewolnictwie, lecz o dniu dzisiejszym, ciągle pełnym uprzedzeń i chorych ambicji. Film znakomity, poruszający.
Marek Sadowski