Korespondencja z Wenecji
Główna nagroda weneckiego festiwalu powędrowała do „The Shape of Water". Ten werdykt jury pod przewodnictwem Annette Bening został przyjęty z aplauzem. Film się na festiwalu podobał, krytycy porównywali go do jednego z najciekawszych dzieł tego reżysera, niezwykle oryginalnego „Labiryntu fauna".
A poza tym ten korpulentny, brodaty Meksykanin daje się lubić. Otwarty, bezpośredni, nigdy nie odgradza się od dziennikarzy i publiczności. Nawet przed galą zszedł z czerwonego dywanu i przez 15 minut przy barierkac, gadał z ludźmi, rozdawał autografy.
A jednak uhonorowanie najwyższą nagrodą „The Shape of Water" było ze strony jury swoistym unikiem. Guillermo del Toro cofnął się w tym filmie do okresu wielkiej prosperity, przełomu lat 50. i 60. XX wieku, który amerykańscy filmowcy coraz częściej odbrązawiają. Ale uciekł od realizmu, proponując bajkę. Bardzo zresztą piękną, o ludziach wykluczonych, niepasujących do modelu idealnego społeczeństwa.
W okresie zimnej wojny w tajnym laboratorium CIA przeprowadzany jest eksperyment z człekokształtnym, wodnym stworem, o którego zdobycie walczy też wywiad radziecki. Polityka jest tu zresztą mniej ważna, Del Toro opowiada przede wszystkim o miłości niemej sprzątaczki, która zakochuje się w dziwnym stworze.