Mamy zatem dylemat: zwiększając pomoc społeczną, niewątpliwie rozwiązujemy pewne problemy, ale podnosimy koszty pracy i tworzymy inne problemy, na przykład zmniejszamy ilość nowych miejsc pracy. Co się zatem bardziej opłaca: wyższe świadczenia socjalne nawet kosztem obniżenia tempa wzrostu gospodarczego czy też szybszy rozwój kosztem niezaspokojenia pewnych potrzeb społecznych? Dylemat ten nie jest rozstrzygany na podstawie rachunku ekonomicznego, lecz zależnie od postaw ideologicznych decydentów i możliwości finansowych państwa. I tu pojawia się interesujący paradoks. O rozszerzanie skali pomocy socjalnej jest łatwiej, kiedy sytuacja gospodarcza jest relatywnie dobra. Wtedy jednak owa pomoc jest mniej potrzebna, niż kiedy zaczyna się recesja i odsetek rodzin w trudnej sytuacji materialnej rośnie. Ale podczas recesji na ogół zwiększa się dziura budżetowa i pojawia się brutalna konieczność cięcia wydatków socjalnych. Stosunek ekonomistów i polityków do pomocy społecznej jest więc odmienny. Pierwsi zalecają znaczną ostrożność, a drudzy – wiadomo, dobrzy ludzie – gotowi są nieba przychylić potrzebującym. Życie wymusza kompromis dotyczący nie tylko skali wsparcia socjalnego, ale też stosowanych środków oraz kręgu osób uznawanych za najbardziej potrzebujące. W polityce prorodzinnej – gdzie niedawno wprowadzono becikowe i ulgę podatkową – kompromis został zawarty tylko częściowo. Becikowe ewidentnie nie spełnia kryterium kierowania pomocy do najbardziej potrzebujących. Otrzymuje je każdy, komu urodziło się dziecko, niezależnie od tego, czy pracuje, i bez względu na poziom dochodów. Becikowe jest zatem i kosztowne, i antybodźcowe, bo nie zachęca do samodzielnej troski o zapewnienie rodzinie odpowiedniego standardu życia. Lepiej pod tym względem należy ocenić ulgę podatkową. Mogą z niej skorzystać tylko ci, którzy osiągają dochody z pracy. Ponadto ulga przysługuje co roku, a nie jednorazowo, jak becikowe. Odrębną sprawą jest wysokość tej ulgi. Szacunki pokazują, że wprowadzenie jej zmniejszy dochody budżetu o 6 – 7 mld zł. Stanowi to 2,5 proc. wszystkich dochodów. Zapewne dlatego poprzedni rząd chciał, by odpis podatkowy był dwukrotnie mniejszy. Czy miał rację, zobaczymy. Dzisiaj owe 2,5 proc. jest do udźwignięcia. Ale przecież nie będzie tak zawsze.