Na nic się zdadzą apele zarządzających funduszami czy medialna kampania giełdy dowodząca, że warto inwestować w akcje. Zaufania Polaków nie da się odbudować w pół roku. Agresywna kampania promocyjna funduszy zachęcających do inwestowania trwała w najlepsze, gdy kursy akcji były już bardzo wysokie. Teraz niektóre papiery stały się relatywnie tanie, ale chętnych do ich zakupu brakuje, bo zwłaszcza dla niedoświadczonych inwestorów najlepszym magnesem są wysokie stopy zwrotu (co zresztą było wykorzystywane w reklamach), a teraz na takie nie można liczyć.
W ciągu pół roku ceny akcji największych spółek warszawskiej giełdy spadły średnio o 18 proc., a mniejszych prawie o jedną czwartą. W tym czasie środki zgromadzone w funduszach skurczyły się o jedną trzecią. Słabe wyniki zniechęcają inwestorów. Niestety, dopóki nie powrócą oni na rynek funduszy, nie ma co liczyć na ożywienie na giełdzie, zwłaszcza że zagraniczne fundusze, które mogłyby wypełnić lukę, nie kwapią się do inwestycji na naszym parkiecie. I koło się zamyka.
Gdy na giełdzie trwa marazm, banki kontynuują walkę o klienta, podnosząc oprocentowanie depozytów. Standardowa lokata przynosi teraz przez sześć miesięcy około 2,5 proc. odsetek, a najlepsze nawet 3,3 proc.
Pod koniec listopada ubiegłego roku, inwestując samodzielnie na giełdzie, mieliśmy do wyboru ponad 300 akcji. Po pół roku okazało się, że tylko 40 z nich (15 proc. ogółu) nie przyniosło strat. Jeszcze gorzej statystyka ta wygląda w odniesieniu do 20 największych spółek; na nich w ogóle trudno było zarobić.
Nic zatem dziwnego, że słabo wypadły fundusze mające w portfelach akcje. Przez sześć miesięcy średnia strata z funduszy akcyjnych wyniosła 20 proc., zrównoważonych 12 proc., a stabilnego wzrostu 6,6 proc. Nie lepsze rezultaty dały inwestycje zagraniczne. Wartość jednostek funduszy akcji zagranicznych spadła średnio o 16 proc.