W centrum uwagi znalazły się akcje banków, do których skierowana była pomoc rządów i banków centralnych. Paneuropejski indeks tego sektora zyskał prawie 20 proc.
Informacją, która poprawiła fatalne nastroje inwestorów, była zapowiedź powołania w USA instytucji przejmującej nieściągalne wierzytelności od przeżywających poważne problemy spółek finansowych. Swoje konsekwencje miało też zakazanie w londyńskim City i na Wall Street tzw. krótkiej sprzedaży. Transakcja w skrócie polega na tym, że inwestor pożycza od domu maklerskiego akcje. Sprzedaje je na giełdzie z nadzieją, że ich ceny będą spadać. Gdy uda mu się odkupić papiery na rynku taniej, oddaje je brokerowi. Różnica między ceną, po jakiej akcje pożyczył, a tą, po jakiej je odkupił, jest jego zyskiem.
Brytyjski Urząd Usług Finansowych (odpowiednik polskiego KNF) zakazał stosowania tej strategii inwestycyjnej wobec spółek finansowych przez najbliższe cztery miesiące. Regulator zastrzegł jednak, że jeśli zajdzie taka potrzeba, zakaz może objąć też akcje spółek z innych sektorów. Takie ograniczenia wywołały dawno niespotykany popyt na akcje. Inwestorzy, którzy do tej pory grali na spadki (mieli krótkie pozycje), odkupywali akcje na rynku i oddawali je domom maklerskim, by nie powiększać swoich strat.
Ograniczenia w krótkiej sprzedaży uderzają wprawdzie w giełdowych spekulantów, ale nie rozwiązują rzeczywistych problemów banków, a przede wszystkim nie zmieniają zapisów w ich bilansach. Tam wciąż mogą się kryć zagrożone aktywa.
Entuzjazm z parkietów zachodnich udzielił się pozostałym giełdom. Mocno doświadczone w ostatnich tygodniach rynki wschodzące poszły w górę o przeszło 7 proc. Tu wyróżniła się giełda rosyjska, która po dwóch dniach przerwy wczoraj wznowiła handel. Jej władze znów jednak zmuszone były zawieszać notowania, tym razem z powodu niespotykanego popytu na akcje (indeks RTS wzrósł o ponad 20 proc.). Warszawska giełda zyskała wczoraj 5,6 proc.