Potężne spadki na światowych giełdach i zawieszane notowania akcji – taki był rynkowy rezultat weekendowych ustaleń polityków. Inwestorzy pozbywali się akcji, surowców i walut krajów wschodzących. W cenie znów były złoto, japońskie jeny i obligacje rządowe.
W piątek amerykańska Izba Reprezentantów Kongresu przyjęła zmodyfikowany plan Paulsona, co w ocenie analityków miało poprawić nastroje na rynkach. Nic takiego się nie stało, ponieważ ważniejsze okazały się informacje makroekonomiczne potwierdzające poważne kłopoty amerykańskiej gospodarki. Gdy dołożymy do tego weekendowe plany europejskich polityków, zakładające między innymi poluzowanie dyscypliny budżetowej (zniesienie ograniczenia 3 proc. PKB dotyczące deficytu budżetowego), nie ma się czemu dziwić, że inwestorzy od rana zaczęli głosować nogami. W efekcie dziś przez światowe giełdy przetoczyła się fala spadków. Przecena zaczęła się w Azji, gdzie akcje spadły średnio o 4 – 5 proc. O tym, że kryzys dotarł również tam, świadczyć może zapowiedź przyspieszenia prac nad stworzeniem specjalnego funduszu w wysokości 80 mld dolarów, który tworzyłyby Chiny, Japonia, Korea Południowa i dziesięć państw Azji Południowo-Wschodniej. W Europie dzień zaczął się również od potężnej wyprzedaży. Akcje we Frankfurcie potaniały średnio o przeszło 7 proc., w czym istotny udział miał Hypo Real Estate. Kurs spadł o ponad 40 proc., mimo że Ministerstwo Finansów i konsorcjum firm finansowych uzgodniły opiewający na 50 miliardów euro nowy plan ratunkowy dla banku. W Paryżu akcje staniały o ponad 9 proc. To największy dzienny spadek od ponad 20 lat.
Amerykańskie giełdy również rozpoczęły dzień od spadków, a wskaźnik DJIA pierwszy raz od jesieni 2004 roku spadł poniżej psychologicznej bariery 10 tys. pkt. Z uwagi na olbrzymią przewagę podaży zawieszano notowania na giełdach w Rosji i Brazylii. Siłą rzeczy dostało się też akcjom w Warszawie. Wskaźnik szerokiego rynku WIG stracił 5,4 proc. i obecnie znajduje się na poziomie z połowy grudnia 2005 roku.
Coraz częściej z ust analityków pada unikane dotychczas słowo "recesja" w odniesieniu nie tylko do gospodarki USA. Dziś Bruce Kasman, główny ekonomista JPMorgan Chase & Co., stwierdził, że mamy do czynienia z "globalną recesją". Z kolei analitycy Credit Suisse stwierdzili, że gospodarka strefy euro znajduje się w recesji. Fatalne są też prognozy Merrill Lynch dotyczące amerykańskiego rynku nieruchomości, od którego wszystko się zaczęło. W ocenie banku ceny nieruchomości będą tanieć jeszcze przez co najmniej rok.
Dlatego też inwestorzy preferują obecnie bezpieczne aktywa, czego dowodem może być dzisiejszy wzrost notowań złota czy obligacji rządowych, np. strefy euro. Te ostatnie dziś poszły w górę, obniżając rentowność o 15 – 20 punktów bazowych. Na wartości zyskały amerykański dolar, szwajcarski frank i japoński jen. Ten ostatni w relacji do euro zyskał ponad 5 proc., co na rynku walutowym nie zdarza się często. W dużym stopniu odbyło się to kosztem aktywów krajów wschodzących. Ich giełdowy indeks stracił dziś ponad 10 proc., spadając do najniższego poziomu od ponad dwóch lat.