– Być może widzimy właśnie sam początek końca recesji – stwierdził Barack Obama na spotkaniu z wyborcami Partii Demokratycznej. – Tracimy miejsca pracy w tempie o połowę wolniejszym niż na początku roku – przechwalał się prezydent.
Słowa te wypowiedział jeszcze przed publikacją najnowszych danych z rynku pracy. Tymczasem w lipcu amerykańscy pracodawcy zwolnili najmniej osób od sierpnia ubiegłego roku. Liczba zatrudnionych zmalała jedynie o 247 tys., podczas gdy w czerwcu spadek wynosił 443 tys., a w rekordowym pod tym względem styczniu – 741 tys.
Jednocześnie Departament Pracy poinformował, że wbrew powszechnym oczekiwaniom ekonomistów zmniejszyła się stopa bezrobocia. W minionym miesiącu wynosiło ono 9,4 proc., a więc o 0,1 pkt proc. mniej niż w czerwcu. To i tak najwyższy odsetek osób pozostających bez pracy spośród dziesięciu państw o największych gospodarkach świata.
Winą za recesję, która trzyma Amerykę już od czterech kwartałów, Barack Obama obarczył poprzednią ekipę rządzącą. Choć w ostatnich tygodniach dane makroekonomiczne wciąż się poprawiają, to jednak granica wzrostu gospodarczego wciąż nie została przekroczona. W tym tygodniu wskaźnik PMI pokazał, że sektor usług dalej się kurczy, a liczba miejsc pracy zlikwidowanych od początku recesji wzrosła do 6,7 mln.