Po słabszym początku dnia giełdowe indeksy w Warszawie z godziny na godzinę odrabiały straty, by jeszcze przed południem znaleźć się nad kreską.
Otwarcie było ujemne, ponieważ azjatyckie parkiety kończyły dzień spadkami. Później mięliśmy zaskakujące dane GUS na temat sprzedaży detalicznej, po których indeksy ruszyły w górę. W lipcu sprzedaż wzrosła o 5,7 proc., licząc rok do roku, podczas gdy ekonomiści szacowali, że wzrost wyniesie tylko 0,7 proc.
W kolejnych godzinach kupujący zrobili krok w tył i ceny znów zaczęły spadać. Ale nie ma się czemu dziwić. Po pięciu dniach zwyżek, kiedy akcje zdrożały średnio o ponad 10 proc., rynkowi należy się odpoczynek. Ponadto nie było żadnych impulsów z rynków zagranicznych.
W efekcie praktycznie przez cały dzień indeksy giełd zachodnioeuropejskich oscylowały wokół zamknięcia sesji poprzedniej. W Warszawie przez większą część dnia było podobnie. Gdy po południu na rynki dotarły informacje o wyższym, niż oczekiwano, wzroście cen domów w USA, giełdy trochę się ożywiły.
Najważniejsze były jednak dane o nastrojach amerykańskich konsumentów. Te okazały się również lepsze, co zaktywizowało kupujących. Indeksy na zachodzie Europy zwyżkowały po około 1 proc. Podobnie było na warszawskiej giełdzie, gdzie WIG20 na koniec dnia podliczono o 1,2 proc. wyżej niż w poniedziałek.