Orłowski o problemach z deficytami

Publikacja: 10.12.2010 00:32

Na początku – jak w każdym podręczniku historii – była Grecja. Jeszcze rok temu agencje ratingowe dawały jej ocenę „A”, co oznaczało: kupujcie śmiało greckie obligacje, wasze oszczędności będą całkowicie bezpieczne. Ateny były chronione przed kłopotami magiczną tarczą, bo należały do strefy euro. A w strefie euro mogło wprawdzie dochodzić do recesji i kryzysów, ale na pewno nie mogło dojść do bankructwa żadnego kraju.

Tak przynajmniej sądzono do roku 2010. Wtedy okazało się, że grecki deficyt budżetowy jest w rzeczywistości o połowę większy, niż twierdził rząd. Niby nic nowego – wszyscy przecież pamiętali, że Grecja dostała się do strefy euro, kłamiąc o wysokości swojego deficytu.

Ale teraz działo się to w samym środku światowego kryzysu finansowego, a Ateny biły również unijne rekordy zadłużenia. Relacja długu publicznego do PKB (którą również starano się ukryć, stosując różne księgowe sztuczki) sięgała 127 proc. Co gorsza, niemili Niemcy natychmiast wszem i wobec oznajmili, że nic im nie wiadomo o tym, by gwarantowali długi innych krajów strefy euro. Wybuchła panika, rating Grecji spadł, stopy procentowe podwoiły się, kraj stanął na skraju załamania. A uchroniła go od niego tylko niechętnie udzielona pomoc finansowa pozostałych krajów strefy euro.

Po Grecji przyszła kolej na Irlandię. Kraj znacznie zamożniejszy i mniej zadłużony, ale za to zrujnowany przez gigantyczną pomoc, jakiej musiał udzielić swoim bankom. Deficyt budżetowy rzędu 32 proc. PKB? Cóż, po smutnych doświadczeniach z Grecją to musiało postawić Dublin w pierwszym rzędzie kandydatów do bankructwa.

Irlandię uratowano unijną pomocą, ale następna w kolejce jest Portugalia. Zadłużona, gnębiona deficytem i recesją. Jeśli również Portugalia zwróci się o pomoc, wywoła to zapewne obawy, że następną ofiarą będzie Hiszpania, głównie ze względu na gigantyczne zadłużenie sektora prywatnego. Upadek jednej kostki domina pociągnie za sobą kolejną.

Na taki scenariusz kraje strefy euro są przygotowane. Stworzony fundusz ratunkowy starczy na wyciągnięcie z kłopotów czterech wymienionych krajów. Ale co będzie, jeśli domino się nie zatrzyma i zaczną padać następne kostki? Następne mogą być potężnie zadłużone Włochy, jedna z największych gospodarek świata. A potem, kto wie, może Belgia, a może nawet Francja? Czy to będzie oznaczało koniec świata?

Nie, to nie byłby koniec świata. To byłby tylko koniec silnego euro. Bo Europejski Bank Centralny nie miałby wówczas innego wyjścia, jak tylko wydrukować pusty pieniądz i pomóc spłacać nim długi krajów strefy euro. A tak naprawdę to wcale ich nie spłacać – ale pomóc im pozbyć się problemu dzięki wybuchowi inflacji.

Fantazja? Może tak, może nie. W gruncie rzeczy już dziś postępuje w ten sposób bank centralny USA. A poza tym coś, co wczoraj jeszcze wydawało się fantazją, dziś często zmienia się w rzeczywistość. Niestety, dość ponurą.

[i]Autor jest profesorem, głównym ekonomistą PricewaterhouseCoopers[/i]

Na początku – jak w każdym podręczniku historii – była Grecja. Jeszcze rok temu agencje ratingowe dawały jej ocenę „A”, co oznaczało: kupujcie śmiało greckie obligacje, wasze oszczędności będą całkowicie bezpieczne. Ateny były chronione przed kłopotami magiczną tarczą, bo należały do strefy euro. A w strefie euro mogło wprawdzie dochodzić do recesji i kryzysów, ale na pewno nie mogło dojść do bankructwa żadnego kraju.

Pozostało 85% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy