Oligarchowie z Ukrainy idą na warszawską giełdę

Dzieli ich zasobność portfela, ale łączy wiele. Ukraińscy oligarchowie lubią mieszać politykę z biznesem. Prowadzą różnoraką działalność. A pieniędzy na nią coraz chętniej szukają na warszawskiej giełdzie

Publikacja: 01.04.2011 04:11

<Oligarchowie zza Bugu chętnie wprowadzają swoje spółki na warszawską giełdę. Wśród nich jest Wiktor

<Oligarchowie zza Bugu chętnie wprowadzają swoje spółki na warszawską giełdę. Wśród nich jest Wiktor Pinkczuk, zięć byłego prezydenta Ukrainy

Foto: Getty Images/AFP

Miliarderzy z Ukrainy, choć mniej rozpoznawalni w Polsce niż ich rosyjscy koledzy, są u nas o wiele bardziej aktywni biznesowo. I to nie tylko dlatego, że lot z Kijowa do Warszawy jest krótszy niż z Moskwy.

Naddnieprzańscy krezusi w ostatnich latach upatrzyli sobie warszawską giełdę jako dobre miejsce do sprzedawania części swoich majątków do portfeli polskich funduszy inwestycyjnych i emerytalnych.

Wyjazdy przedstawicieli ukraińskich miliarderów do Warszawy i odwiedziny polskich finansistów w Kijowie szczególnie nasiliły się w ostatnich miesiącach. Ukraina próbuje zachęcać zagraniczny kapitał dźwigającą się z kryzysu gospodarką, drożejącymi surowcami rolnymi uprawianych na osławionych stepowych czarnoziemach, a także poprawiającą się kondycją branży metalurgicznej. Swoich szans upatrują też producenci ropy i gazu ziemnego, którego jest tam pod dostatkiem, a ostatnio zdecydował się go tam wydobywać również największy polski koncern paliwowy PKN Orlen.

Nic więc dziwnego, że wielu biznesmenów na Ukrainie chce wykorzystać ten moment i pozyskać kapitał dla swoich spółek, a przy okazji sprzedać też trochę własnych akcji. Każdy z nich, który planuje zrobić to poprzez giełdę, myśli o Warszawie lub Londynie.

Do niedawna wybór najbardziej wpływowych ukraińskich krezusów był jeden – parkiet w Wielkiej Brytanii. Ale przybysze ze Wschodu na Wyspach nie są już dla nikogo nowością, przez co coraz trudniej wybić się na tle licznej konkurencji.

Dlatego Warszawa jawi się im jako ciekawa alternatywa. A i Polak z Ukraińcem szybciej znajdzie wspólny język.

 

Z prezydentem za pan brat

Tak było w przypadku byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i Wiktora Pinczuka, zięcia byłego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy. To właśnie ukraiński biznesmen był w 2006 r. jednym z głównych sponsorów „Amicus Europae", fundacji polskiego polityka.

Mocne więzi między nimi zachowały się do dziś. Kwaśniewski jest prezesem założonej przez Pinczuka Fundacji YES (Yalta European Strategy) działającej na rzecz integracji Ukrainy z Unią Europejską.

Niewykluczone, że znajomość z Kwaśniewskim była jednym z czynników, które wpłynęły na decyzję miliardera o wprowadzeniu na warszawską giełdę spółki paliwowej Geo Alliance. Producent gazu i ropy miał pod koniec ubiegłego roku sprzedać u nas akcje o wartości 750 mln zł. Miała być to największa oferta publiczna w Polsce przeprowadzona przez prywatną spółkę.

Inwestorzy ocenili jednak, że spółka chce za dużo, a i koniunktura na rynkach światowych była wówczas nie najlepsza. Władze Geo Alliance próbowały przekonać giełdowych graczy do siebie w czasie, gdy wojną na Dalekim Wschodzie straszyła Korea Północna, a w Irlandii rozgorzał kryzys finansowy.

Plan się nie udał. Pinczuk nie złożył jednak broni i będzie próbował wprowadzić na GPW swoją spółkę raz jeszcze. Jej zarząd nie podjął jeszcze decyzji kiedy, ale z naszych ustaleń wynika, że dojdzie do tego do końca czerwca.

Geo Alliance to jednak tylko element imperium Pinczuka. Cały jego majątek został wyceniony przez magazyn „Forbes" na 3,3 mld dol. Zarządza nim grupa EastOne, której najcenniejszym aktywem jest holding Interpipe. To jeden z największych na świecie producentów rur stalowych.

Ważną częścią jego biznesu są też ukraińskie media – pięć kanałów telewizyjnych, gazeta „Fakty i Komentarii", a także wydawnictwo Ekonomika działające w segmencie prasy ekonomicznej. Pinczuk rozwija też działalność w Rosji, gdzie należy do niego Rossija, najstarszy ubezpieczyciel na tym rynku.

Imperium zięcia byłego prezydenta ma już chyba za sobą czasy największej świetności. To właśnie do Pinczuka należał jeden z największych ukraińskich banków – Ukrsocbank. W 2007 r. sprzedał go obecnej w Polsce włoskiej grupie UniCredit za 2,1 mld dol. Wówczas biznesmen mógł mieć powody do szczególnego zadowolenia – pozbył się udziałów banku w szczycie hossy, tuż przed kryzysem, który boleśnie dotknął ukraińskiego sektora finansowego.

 

Plusy i minusy rodziny

Jednak dwa lata wcześniej Pinczuk odniósł największą biznesową porażkę, a jego rodzinne związki z Kuczmą odbiły mu się czkawką. W 2005 r. po przyjściu do władzy Wiktora Juszczenki unieważniono prywatyzację Kriworiżstali, jednego z największych metalurgicznych kombinatów nad Dnieprem, który w 2004 r. przejął Pinczuk we współpracy z Rinatem Achmetowem, najbogatszym mieszkańcem Ukrainy.

Co ciekawe, do zakupu zakładów doszło na kilka miesięcy przed końcem kadencji Leonida Kuczmy. Za 93 proc. Kriworiżstali miliarderzy zapłacili 800 mln dol. Ludzie, którzy doszli do władzy po pomarańczowej rewolucji, uznali, że transakcja była bezprawna. Powtórny przetarg wygrał Arcelor Mittal Steel, który zapłacił za ten sam pakiet 4,8 mld dol.

– Uważam, że przetarg w 2004 r. był przeprowadzony właściwie. Właściwa była decyzja, aby zakład został ukraińskim przedsiębiorstwem. Teraz chciałem się przyznać do swojego głównego błędu. Jako zięć prezydenta nie powinienem uczestniczyć w tym przetargu. Na pewno byłoby lepiej, gdyby prezydent Kuczma miał zięcia lekarza albo, nie wiem, prawnika, malarza, ale nie biznesmena – powiedział Pinczuk po powtórnej prywatyzacji Kriworiżstali swojej gazecie „Fakty i Komentarii". Zaczął walczyć o swoje, ale do tej pory nie odzyskał pieniędzy zapłaconych za kombinat.

Sam twierdzi, że swojej pozycji nie zawdzięcza tzw. błatu (w rosyjskim żargonie określenie załatwiania spraw po znajomości lub poprzez łapówki). Karierę zaczął w Dniepropietrowsku od pracy w Instytucie Metalurgii, gdzie pracowała również jego matka. Wraz z nią, swoją pierwszą żoną i teściem jeszcze przed upadkiem ZSRR stworzył grupę Interpipe.

Na początku wykorzystywał różnice pomiędzy „państwową" i „komercyjną" ceną rur stalowych. Potem ważnym wydarzeniem w jego życiu nie tylko osobistym, ale i polityczno-biznesowym okazał się rozwód w 1997 r. Niedługo potem poznał Jelenę Franczuk, córkę Kuczmy. Rok później trafił do parlamentu, w którego ławach zasiadał aż do 2006 r.

Pinczuk bardzo dba o wizerunek. Zbudował wokół siebie aurę mecenasa sztuki i filantropa. Dobrze się zna z Eltonem Johnem i jest jednym ze sponsorów fundacji artysty skupionej na walce z AIDS.

Wśród jego znajomych jest też Paul McCartney, który na jego zaproszenie zagrał w 2009 r. dla pół miliona Ukraińców na Hreszczatiku, głównej ulicy Kijowa.

To jego niejedyny kontakt ze światem artystów. W 2006 r. biznesmen otworzył w Kijowie PinchukArtCentre, największą wówczas galerię sztuki współczesnej. Udziela się też w życiu ukraińskich Żydów. Zasiada w dniepropietrowskiej radzie żydowskiej społeczności. Tym samym nie odcina się od rodzinnych tradycji. Przodkowie Pinczuka pełnili funkcję rabinów i wykładowców w chederach (szkoły żydowskie).

Biznesmen próbuje przekonać do siebie wielu ludzi. W najbliższym czasie będzie chciał, aby pozytywnie spojrzeli na niego też polscy inwestorzy.

 

„Tłusty" majątek

Jednak Pinczuk, mimo bliskiej znajomości z byłym prezydentem Polski, może nie zwróciłby uwagi na naszą giełdę, gdyby nie sukces na niej innego miliardera z Ukrainy. To 36-letni Andriej Wieriewskij z Połtawy był jednym z pionierów, którzy przecierali ukraińskim spółkom drogę na warszawski parkiet.

Nad Dnieprem bywa nazywany olejowym magnatem, gdyż jego spółka Kernel (od 2007 r. na GPW) jest największym producentem oleju słonecznikowego w tym kraju. W tym roku Wieriewskij zadebiutował na światowej liście miliarderów „Forbesa" z dorobkiem 1,1 mld dol.

Wejść do tego grona w dużej mierze udało mu się dzięki hossie na rynku surowców rolnych. Kernel bowiem oprócz produkcji oleju zajmuje się handlem zbożami i jest jednym z głównych ich eksporterów.

Drożejąca żywność zachęciła go do większego zaangażowania w produkcję zbóż, a także wejścia w branżę cukrowniczą. Spółka właśnie stara się o pozwolenie władz antymonopolowych na przejęcie Ukrrosu, jednego z czołowych graczy na ukraińskim rynku cukru.

Rolnictwo to intratny biznes nad Dnieprem, ale niełatwy. Mocno interweniuje w nim państwo. Ustala ceny minimalne, limity na eksport towarów, samorządy wydzielają ziemie pod uprawy (na Ukrainie zakazany jest handel ziemią rolną), a przedstawiciele rządu populistycznie ganią firmy za jakąkolwiek podwyżkę cen żywności.

Mimo to w meandrach ukraińskiego biznesu rolniczego Wieriewskij radzi sobie doskonale. Za zawyżanie cen oleju w lipcu i sierpniu 2007 r. tamtejszy urząd antymonopolowy nałożył na Kernel dużą karę w wysokości 60 mln hrywien (wówczas 30 mln zł). Była to rekordowa kara wymierzona przez ten urząd w historii. Władze spółki odwołały się od decyzji i ostatecznie grzywnę udało się zmniejszyć do... miliona hrywien.

Wieriewskij nie lubi dzielić się publicznie tajemnicą swoich sukcesów. Choć jego grupa dobrze komunikuje się z rynkiem, jej twórca raczej stroni od mediów.

Nie jest jednak tajemnicą, że miliarder łączy karierę biznesową z mandatem parlamentarzysty. W 2007 r. o swoim stosunku do polityki mówił w wywiadzie dla „Parkietu" (od tego czasu Wieriewskij nie udzielał wywiadów prasie). Na pytanie, czy polityczna kariera pomaga czy przeszkadza w prowadzeniu biznesu, odpowiedział: – Nie, nie przeszkadza. Przy tym ściśle rozgraniczam dwie rzeczy: biznes i politykę. W przyszłości nie widzę swojego miejsca w wielkiej polityce. Jednak w ostatnich wyborach (2007 r. – red.) znów kandydowałem i udało mi się dostać do parlamentu z ramienia Bloku Julii Tymoszenko. Tak czy inaczej koncentruję się na biznesie – mówił wówczas.

Dziś Wieriewskij wciąż jest w parlamencie, ale już jako deputowany Partii Regionów. Co ciekawe, jest to jego powrót w szeregi partii Janukowycza, z której odszedł w trakcie pomarańczowej rewolucji. Karierę w parlamencie zaczynał w 2002 r. w wieku 28 lat w szeregach Jedinej Ukrainy popierającej Leonida Kuczmę, ówczesnego prezydenta kraju.

Wcześniej niż w parlamencie zaczął przygodę z biznesem. Już w wieku 19 lat został zastępcą dyrektora połtawskiego oddziału państwowej firmy Chleb Ukrainy zajmującej się m.in. magazynowaniem ziarna. Dwa lata później, nie żegnając się z tą funkcją, zaczął budować fundamenty przyszłego Kernela.

Przez następnych pięć lat spółka należącą do Wieriewskiego skupowała elewatory od państwa. Złośliwi twierdzą, że w początkach kariery pomagały mu regionalne kontakty jego ojca Michaiła. W latach 1998 – 1999 r. był on szefem sztabu Aleksandra Moroza, kandydata na prezydenta z ramienia socjalistów.

Wieriewskij nie przejmuje się tymi zarzutami i skupia się na rozwoju spółki. Na tyle, że nie pojawia się na obradach parlamentu. Czas, który poświęca Kernelowi, może cieszyć inwestorów. Spółka od debiutu na GPW zdrożała o ponad 220 proc. Dwa tygodnie temu weszła do WIG20, wskaźnika skupiającego największe spółki notowane w Warszawie.

Teraz Kernel szykuje przejęcie w Rosji. Wieriewskij nie planuje pojawić się jednak ze swoimi produktami w Polsce.

 

Ekspansja nabiałowa

Taki zamiar ma z kolei inny wpływowy biznesmen z Ukrainy Anatolij Jurkiewicz. W grudniu wprowadził na warszawską giełdę Milkiland, producenta wyrobów mlecznych.

Spółka działa na terenie byłego ZSRR, ale szykuje się do wejścia na rynki unijne. Jurkiewicz ma nadzieję, że w 2012 r. sery produkowane przez spółkę znajdą się na półkach polskich sklepów.

Wyceniany na 1,25 mld zł Milkiland to niejedyny biznes Jurkiewicza. Należy do niego sieć supermarketów Kraj, deweloper City State, firma IT Bankomswiaz oraz wydawnictwo ekonomiczne Maksimum.

Ten 42-letni przedsiębiorca urodzony w Kazachstanie pierwsze kroki w biznesie stawiał w informatyce i telekomunikacji. Współpracował wówczas z kolegami z wojska. W latach 90. zajmował się produkcją soków, które na początku sprowadzał z Łotwy. Z czasem produkcję oddał w ręce siostry Oksany Kanarczuk, która jest właścicielką Pilsner Ukraina, importera znanego piwa.

Jurkiewicz poza biznesem zajmował się też polityką. W 1998 r. startował do parlamentu, ale bez powodzenia. Za to w latach 2005 – 2007 udało mu się zostać zastępcą gubernatora regionu kijowskiego. Twierdzi, że do polityki już nie wróci i skupi się tylko na biznesie.

 

Fortuna „na słodko"

Nie wszyscy ukraińscy multimilionerzy udzielali się w polityce. Stroni od niej Wiktor Iwanczyk, największy akcjonariusz Astarty, numeru jeden na rynku cukru na Ukrainie.

Jego firma była pierwszą rodem z Ukrainy notowaną na GPW. Od tego czasu upłynęło już prawie pięć lat, a wartość tej spółki wzrosła o 330 proc. Teraz pakiet Iwanczyka w Astarcie wyceniany jest na ponad 750 mln zł.

Oprócz spożywczego biznesu jest też udziałowcem kijowskiego dewelopera. W obu spółkach jego wspólnikiem jest Rosjanin Walerij Korotkow, z którym Iwanczyk aktywnie współpracuje od 2003 r.

Wcześniej prezes spółki działał w pojedynkę. Zaczynał na początku lat 90. od handlu wymiennego. Z Rosji sprowadzał olej napędowy do kołchozów, a w zamian wysyłał cukier. Dopiero w 1999 r. kupił pierwszą cukrownię.

W ciągu kilku lat firma weszła do pierwszej piątki producentów cukru. Teraz jest już liderem.

Imperium Iwanczyka oparte jest nie tylko na słodkim towarze. Astarta to również największy producent mleka na Ukrainie. W marcu firma weszła w strategiczny sojusz z firmą Danone, największym na świecie producentem przetworów z mleka, a jej władze zapowiadają, że jeszcze zaskoczą rynek.

Pewne jest jedno – skupi się na ukraińskim rynku. Prowadzenie biznesu w Polsce, choć regularnie odwiedza Warszawę, na razie nie znajduje się w planach Iwanczyka.

 

Po polskie leki

Tym z kolei interesuje się Konstantin Żewago nazywany najmłodszym miliarderem w Europie (36 lat). Jego majątek wyceniany jest teraz na 2,4 mld dol.

Na jego celowniku znalazła się prywatyzowana Polfa Warszawa. W gronie pretendentów do przejęcia tej spółki jest Arterium Corporation, ukraińska grupa farmaceutyczna kontrolowana przez Żewago.

Razem z Ukraińcami o rękę Polfy konkurują jeszcze cztery spółki. Władze Arterium zaznaczają, że są bardzo zainteresowane wprowadzeniem spółki na GPW po przejęciu polskiej firmy. Pod uwagę brane jest też wejście na giełdę w momencie, gdy nie uda się kupić Polfy.

Inwestorom z warszawskiej giełdy Żewago może być już znany. Jest bowiem dyrektorem niewykonawczym w węglowym holdingu New World Resources notowanym w Warszawie. To właśnie ten koncern starał się przejąć w ubiegłym roku jedyną polską giełdową kopalnię Bogdankę.

Żewago pojawił się w NWR po tym, gdy ten próbował kupić ponad 20-proc. pakiet Ferrexpo, producenta rudy żelaza należącego do młodego miliardera. Czeski koncern wciąż rozgląda się za aktywami na Ukrainie, więc ceni sobie wsparcie człowieka, który ma rozległe wpływy biznesowe i polityczne nad Dnieprem.

W skład imperium krezusa wchodzą bowiem spółki z różnych branż. Jego holding Finanse i Kredit zarządza m.in. bankiem o tej samej nazwie, ubezpieczycielem Omega, portem w Odessie czy producentem ciężarówek AwtoKrazem.

Jak przystało na prawdziwego magnata, Żewago ma też własny klub piłkarski – Worskla. Nie jest to tuz ukraińskiego futbolu, ale w 2009 r. jego piłkarze pokonali faworyzowany Szachtar Donieck, kontrolowany przez Rinata Achmetowa, w finałowej walce o Puchar Ukrainy.

Oprócz biznesu i sportu w karierze Żewago jest też miejsce na politykę. W ławach parlamentu zasiada od 1998 r. Teraz reprezentuje Blok Julii Tymoszenko.

Wiele osób pyta, jak w tak młodym wieku udało mu się tyle osiągnąć, zwłaszcza że o początkach jego kariery w biznesie wiadomo niewiele. Jednak on sam pytania te pozostawia bez odpowiedzi.

Żewago wywodzi się z wioski w regionie magadańskim położonym na rosyjskim wybrzeżu Oceanu Spokojnego. Jego rodzina przeniosła się potem na Zaporoże.

Na studia przyjechał do Kijowa i już na drugim roku został dyrektorem finansowym korporacji Finanse i Kredit. Krążą pogłoski, że pomagał mu ojciec jego kolegi. Są też wersje, że stał za nim jego brat Oleg zasiadający wówczas w radzie nadzorczej Finanse i Kredit.

Oficjalnie żadna z tych wersji nie została potwierdzona. Jedno jest pewne – biznes na Wschodzie pozwala na wiele.

Miliarderzy z Ukrainy, choć mniej rozpoznawalni w Polsce niż ich rosyjscy koledzy, są u nas o wiele bardziej aktywni biznesowo. I to nie tylko dlatego, że lot z Kijowa do Warszawy jest krótszy niż z Moskwy.

Naddnieprzańscy krezusi w ostatnich latach upatrzyli sobie warszawską giełdę jako dobre miejsce do sprzedawania części swoich majątków do portfeli polskich funduszy inwestycyjnych i emerytalnych.

Pozostało 98% artykułu
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko
Ekonomia
Wierzyciel zlicytuje maszynę Janusza Palikota i odzyska pieniądze