Inwestorzy giełdowi przystępowali do piątkowej sesji z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony bombardowani byli kolejnymi kiepskimi danymi makroekonomicznymi zza oceanu, z drugiej - poprawiająca się sytuacja techniczna warszawskich indeksów mogła skłaniać do podjęcia ryzyka i kupowania akcji.
Przez pierwszą część notowań pesymiści i optymiści toczyli wyrównaną walkę przy czym angażowane przez nich siły (pieniądze) nie były zbyt wielkie. Skutkowało to niewielkimi wahaniami indeksów, czemu towarzyszyły symboliczne obroty.
Do kupowania akcji nie potrafiły graczy przekonać nawet nieco lepsze od zakładanych, publikowane ok. godz. 10. dane o koniunkturze w europejskim sektorze usług. W zachodniej Europie informacje na ten temat przełożyły się na niewielkie wzrosty. Nasi inwestorzy tymczasem zdawali się przykładać większą wagę do pogorszenia nastrojów na rynkach surowcowych, do czego przyczyniły się informacje o wysokich zapasach ropy w USA. Obawiając się przeceny na rynku ropy pozbywali się w południe firm związanych z sektorem surowcowym.
Kolejna fala wyprzedaży, która tym razem objęła już wszystkie rynki światowe nadeszła po południu i spowodowana była doniesieniami o złej sytuacji na rynku pracy w Stanach Zjednoczonych. Analitycy spodziewali się, że w maju w amerykańskiej gospodarce przybędzie 165 tys. miejsc pracy. Tymczasem okazało się, że przybyło ich ledwie 54 tys., a stopa bezrobocia wzrosła do 9,1 proc. Rynek oczekiwał, że wskaźnik wyniesie 8,9 proc.
Dla większości uczestników rynku komunikat był pretekstem do zamykania pozycji w akcjach. Mocno stracił również dolar. Tąpnięcie na parkietach było gwałtowne i głębokie (wynosiło o ok. 1 proc.). Szybko jednak, na niższych poziomach, uaktywnili się kupujący i po kilkudziesięciu minutach indeksy odrobiły znaczną część strat.