Ubocznym efektem wprowadzenia gospodarki wolnorynkowej jest to, że inaczej traktujemy pojęcie: „czy nas na coś stać". Wielu, gdy zastanawia się nad poważniejszymi zakupami (wakacje, elektronika, samochód czy w ostateczności... mieszkanie), właściwie szacuje, czy stać ich na raty, a nie na wydatek. I tak kupujemy, kupujemy, a  właściwie... zadłużamy się. Bo po co oszczędzać przez trzy lata, by kupić nowe auto, jeśli można od razu wziąć kredyt albo leasing. Co prawda dzięki takiemu zachowaniu popyt wewnętrzny ma się zupełnie nieźle, ale zawartość naszych kieszeni   - już gorzej.

Ciekawe też, że zazwyczaj umiemy uzasadnić własne potrzeby, ale nie np. decyzje rządu, gdy zarzucamy mu, że zadłuża państwo. O sobie tak nie myślimy. Siebie bardzo łatwo rozgrzeszamy z małych i dużych zachcianek. I w tym właśnie tkwi problem. Autor książki uświadamia nam, że między potrzebą a zachcianką istnieje spora różnica, a gospodarowanie pieniędzmi to często sztuka rezygnacji. Zachęca do rozważnego podchodzenia do zakupów, do oddzielenia  zachcianek od potrzeb, do traktowania siebie ( i własnego budżetu) rozsądnie. Proponuje zasadę: realizm - odpowiedzialność - umiarkowanie.

W „Budżecie domowym  pod kontrolą" znajdziemy też  podstawowe pojęcia związane z oszczędnościami i wydatkami - od inflacji i dochodu przez ulgi podatkowe po różne formy inwestowania pieniędzy. Autor tłumaczy np., komu i dlaczego opłaca się kupować energooszczędne żarówki i jak uniknąć promocyjnych pułapek w supermarketach, ale też jak korzystać z hipoteki, jak z formy zabezpieczenia. Jeśli po lekturze  książki, rzucając się po zakupy, zapytamy: potrzeba to czy zachcianka, to wkład autora w uporządkowanie naszego budżetu domowego będzie trudny do przecenienia.

"Budżet domowy pod kontrolą", Krzysztof Piotr Łabenda,  Helion