Badanie autentyczności dzieł sztuki

Rozmowa | Z prof. dr. hab. Dariuszem Markowskim, konserwatorem malarstwa, o badaniach autentyczności dzieł.

Publikacja: 28.02.2013 00:23

Rz: Kieruje pan Zakładem Restauracji i Konserwacji Sztuki Nowoczesnej w Instytucie Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zakład oprócz konserwacji wykonuje szczegółowe analizy autentyczności obrazów. Na czym one polegają?

Dariusz Markowski:

Osoba, która zamierza kupić obraz, lub jego właściciel może u nas zamówić praktyczne analizy. Zajmujemy się szczególnie polską sztuką z końca XIX w. i z XX stulecia. Wykonujemy szereg specjalistycznych badań.  Czasami analizy wstępne wystarczą do diagnozy.

Mówiąc w koniecznym skrócie i uproszczeniu, są to np. specjalistyczne analizy obrazu w ultrafiolecie lub w różnej długości światła podczerwonego, w tym badania sygnatury. Wnikamy w głąb warstwy malarskiej. Wykorzystujemy najnowszej generacji aparat fotograficzny, który rejestruje obraz tylko w zakresie podczerwieni lub ultrafioletu. Utrwala na matrycy niewidoczne gołym okiem wtórne ingerencje w warstwę malarską, w tym wszelkie manipulacje, np. dopisane sygnatury, nakładanie werniksów, które mają coś ukryć. Dziś fałszerze stosują wiele substancji, które mają pochłaniać promienie UV i blokować możliwość poznania obcych ingerencji. Nierzadko możemy dokonać weryfikacji już na podstawie wyników tych wstępnych badań. Kosztują one ok. 500 zł.

Jeśli badania wstępne nie wystarczą, to co dalej?

Jeśli to konieczne, możemy przeprowadzić szereg specjalistycznych badań, począwszy od zdjęć rentgenowskich, poprzez mikroskopowe badania stratygrafii warstw, badania metodą OCT, tomografii optycznej, do badań materiałowych i analizy struktury dzieła. Może ona pokazać np. brak ciągłości linii werniksu na sygnaturze. Widzimy na przykład, że sygnatura została wykonana na werniksie, a poza tym później niż obraz. Badania OCT są jednak kosztowne.  Ich wykonywanie nie zawsze jest konieczne. Często wystarczą inne analizy.

Możemy wykonać również analizę pigmentów i analizę spoiw. Dziś analiza pigmentów odbywa się bez konieczności pobierania próbek z warstwy malarskiej, czyli bez ingerencji w obraz. Kiedyś trzeba było pobrać do analizy mniej niż milimetr warstwy malarskiej. Teraz specjalne urządzenie XRF wysyła wiązkę laserową, która wnika na dowolną głębokość i odczytuje dane.

Najważniejszy jest fachowiec, który dokonuje syntezy wyników i ich interpretacji.

Laik nie jest w stanie tego zrobić. Fachowiec widzi np. ilościową obecność różnych pierwiastków. Mamy bazę danych, czyli wyniki badań składu pierwiastkowego farb pochodzących z  niewątpliwych oryginałów. Możemy więc dokonywać porównań.

Jeśli wykonaliśmy również to bezinwazyjne badanie, to ile kosztuje usługa?

Na tym etapie koszty całości badań wraz z interpretacją wyników to szacunkowo ok. 2 tys. zł, najwyżej ok. 3 tys. zł.  Czasami ktoś pyta nas o autentyczność obrazu, a gołym okiem widać, że to nie jest autentyk. Wówczas oczywiście informujemy, że badania są zbyteczne, że byłby to niepotrzebny wydatek, ponieważ obraz jest oczywistym falsyfikatem.

Zatem chcę kupić obraz np. za 100 tys. zł. Zamawiam u was badania i pisemną diagnozę za ok. 2–3 tys. zł. To się opłaca.

Z pewnością tak, i to nam wszystkim. My dzięki tym usługom wzbogacamy nasz warsztat badawczy, ponieważ przy okazji rozwiązujemy bardzo ciekawe problemy.

Ilu inwestorów lub kolekcjonerów korzysta z waszej pomocy?

Rocznie może pięć osób... Mimo że wiele ocen autentyczności dokonujemy nieodpłatnie, ze zwyczajnej badawczej ciekawości.

Klienci nie chcą wiedzieć, co kupują?

Przypuszczam, że potencjalni klienci nie słyszeli o takiej możliwości szczegółowego poznania budowy dzieła i jego datowania.

Czy na uczelni w Toruniu jest kierunek studiów: problematyka fałszowania dzieł sztuki?

Nie ma takiego kierunku. Podstawa wiedzy w tej dziedzinie to wieloletnia praca, tak zwane opatrzenie, ale także przysłowiowa iskra boża i ogromne zaangażowanie. Oglądałem pewnie kilkanaście tysięcy obrazów. Mając doświadczenia badawcze, w ramach wykładu monograficznego mówię studentom IV roku o fałszerstwach i specyfice fałszerstw na krajowym rynku.

Słyszałem, że w Warszawie miała powstać szkoła ekspertów, którzy zajmowaliby się oceną autentyczności dzieł sztuki. Zastanawiam się nad sensem takiej inicjatywy. Czy w krótkim czasie można kogoś nauczyć bycia ekspertem?

Mam zbiór ok. 100 tzw. ekspertyz autentyczności napisanych przez polskich historyków sztuki. To zwykle pół strony tekstu. Historyk sztuki omiata wzrokiem obraz  i pisze: moim zdaniem to autentyk. Dlaczego klienci honorują dokumenty w praktyce bezwartościowe?

Zakładam, że wynika to z niewiedzy klientów. Nie wszyscy słyszeli o tych zagrożeniach. Zwłaszcza nie wiedzą o nich nowi kolekcjonerzy lub inwestorzy. Sztuką interesuje się niewielki procent naszego społeczeństwa, a rynkiem jeszcze mniej osób. Dla nich gwarancją autentyczności jest samo nazwisko znanego historyka sztuki, który napisał ekspertyzę.

Niedawno badałem obraz, który od pierwszych chwil budził wątpliwości, ale był bardzo dobrze zrobiony. Badania wykluczyły autentyczność. Ciekawostką jest to, że obraz miał ekspertyzę autentyczności napisaną przez historyka sztuki, jak się okazało właściciela galerii, która sprzedała ten falsyfikat... Rynek może zaskakiwać debiutanta na różne sposoby.

Na czym polega kłopot z fachową oceną autentyczności obrazu z lat 60. XX w.?

Malarze zaczęli stosować niesprawdzone materiały, to co mieli pod ręką. Wymaga to bardziej złożonych analiz. Nabywcy obrazów z tamtych lat, namalowanych np. farbą nitro lub chlorokauczukową na źle przygotowanym podłożu, nie powinni się dziwić, że warstwa malarska może się zwyczajnie łuszczyć lub marszczyć. Artyści czasami nie znali chemii.

Od kilku lat zajmujemy się badaniem technologii dzieł Aleksandra Kobzdeja. To bardzo ciekawe doświadczenie. Zdarza się, że kolejne dzieła zaskakują nas, czy wręcz szokują użyciem nietypowych zestawień materiałów, które już z zasady wpływają na siebie niekorzystnie. Na przykład dzieła z malarskiego cyklu „Horse Madre" zbudowane są na szkielecie ze stalowej siatki, z żywicy poliestrowej oraz ligniny przemysłowej, na którą artysta nanosił warstwę malarską. Prace odznaczają się niestabilnością. Nadmierna elastyczność zagraża ich bezpieczeństwu. Nie wspominam już o procesach chemicznych zachodzących między warstwami budowy.

Inny przykład. Piotr Potworowski namalował piękną kompozycję na piance poliuretanowej, która z czasem zmienia kolor, strukturę, kurczy się i kruszy. Zwłaszcza w miejscach odsłoniętych, narażonych na utlenianie.

To istotne informacje dla inwestorów i kolekcjonerów, którzy kupują dzieła z tamtych lat.

Generalnie powinni zdawać sobie sprawę, że mogą pojawić się problemy z trwałością tych prac i trudne do rozwiązania problemy technologiczne. Jak konserwator ma ratować takie dzieło bez koniecznej ingerencji, której często artysta współczesny zwyczajnie sobie nie życzy?

—rozmawiał Janusz Miliszkiewicz

Rz: Kieruje pan Zakładem Restauracji i Konserwacji Sztuki Nowoczesnej w Instytucie Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zakład oprócz konserwacji wykonuje szczegółowe analizy autentyczności obrazów. Na czym one polegają?

Dariusz Markowski:

Pozostało 96% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy