Christian Berthelsen
Złoto weszło w piątek w okres bessy, pokazując, jak poszukiwanie przez zarządzających funduszami jak najwyższych rentowności zaszkodziło jednemu z najbardziej stabilnych instrumentów w okresie postkryzysowym.
Przez ostatnią dekadę kruszec przyciągał legiony inwestorów. Po pierwsze łatwiej było nim obracać dzięki wprowadzeniu funduszy zamkniętych (ETF), które dysponowały złotem w sensie fizycznym, a po drugie cena w latach 2009–2010 rosła w tempie dwucyfrowym.
Wielu inwestorów zdecydowało się wyjść z rynku złota, licząc na wyższe zwroty z amerykańskiej giełdy, na których główne indeksy biją rekordy. Jednocześnie tradycyjne katalizatory ceny złota – obawy o inflację i zawirowania na rynku finansowym – osłabły, dodatkowo obniżając atrakcyjność kruszcu.
Piątkowa przecena wzmocniła przekonanie, że 2013 może oznaczać koniec trwającej od 12 lat hossy na rynku złota. Cena na New York Mercantile Exchange spadła o 63,30 dol., czyli 4 proc., do 1501 dol. za uncję. To najniższe zamknięcie od lipca 2011 r. i największy spadek, w ujęciu zarówno dolarowym, jak i procentowym, od lutego ubiegłego roku. W całym tygodniu złoto straciło 4,7 procent.