Trudno mówić o zapowiadanej przez niektórych ubezpieczycieli końcu cenowej wojny, skoro jeden kierowca może dostać w dwóch różnych firmach oferty na polisę OC różniące się nawet o 600 zł.
- Mam nadzieję, że wojna cenowa zmierza ku końcowi. Nie spodziewam się jednak poprawy rynku w tym roku – zaklinał niedawno rzeczywistość Witold Jaworski, prezes Allianz. Wtórują mu inni, nadzieję na koniec wyniszczającego dla rynku walczenia o kierowców ceną wyraził też na konferencji prasowej prezes PZU Andrzej Klesyk. Fakty jednak pokazują co innego.
Przykładowo jeżdżący skodą fabią 40-latek z Gdańska, który od 15 lat posiada prawo jazdy, a w ciągu siedmiu lat kupowania OC nie miał żadnej szkody u jednego z ubezpieczycieli zapłaci 436 zł, podczas gdy inna firma zaproponuje mu tę samą ochronę za 934 zł. W zależności od miasta rozpiętość cen może być nawet większa, np. kupno polisy w Poznaniu to dla tego kierowcy 512 zł różnicy pomiędzy ofertami, zaś w Warszawie aż 635 zł.
Jak widać informacje o końcu ubezpieczeniowej wojny cenowej, to jak na razie jedynie deklaracje, a nie faktyczne działania firm. Na konkurencji korzystają jednak właściciele samochodów, bo mogą dzięki temu liczyć na kilkaset złotych oszczędności.
Wysokość składki zależy w znacznej mierze od liczby szkód. - W praktyce wystarczy choćby jedna stłuczka, aby niska cena dramatycznie wzrosła. Dla tzw. kierowców szkodowych nie tylko ceny, ale i rozpiętości cenowe są przez to bardzo wysokie. Sprawcy wypadków czy kolizji powinni przygotować się na to, że różnice w składakach pomiędzy ofertami różnych towarzystw mogą znacznie przekraczać 1000 zł – tłumaczy Przemysław Grabowski.