Ubiegły rok zaczął się mocnymi spadkami na światowych giełdach. Na przełomie lutego i marca indeksy osiągnęły dno.
W pierwszym kwartale 2009 r. wskaźniki makroekonomiczne były fatalne. Większość analityków przewidywała, że kryzys na rynkach finansowych będzie długi i bolesny. Dlatego zalecano ochronę kapitału. Rekomendowanie zakupu akcji wydawało się wtedy szaleństwem. Nawet po pierwszych silnych wzrostach na giełdzie wielu ekspertów było przekonanych, że to tylko chwilowe odreagowanie po spadkach. Jednak indeksy, nie bacząc na pesymistyczne prognozy, wciąż szły w górę.
Ostatecznie okazało się, że wygrali ci inwestorzy, którzy zaryzykowali i kupili mocno przecenione akcje bądź fundusze akcji. Giełdy znacznie wyprzedziły pierwsze oznaki poprawy koniunktury w światowej gospodarce.
Jeszcze trudniej było o trafną prognozę na rynku walutowym. Złoty zaczął silnie tracić na wartości, choć nie było ku temu podstaw. Wiązało się to z ucieczką inwestorów z naszego regionu. Polska została wrzucona do jednego koszyka z takimi państwami, jak Łotwa czy Ukraina, które musiały zmierzyć się z ogromnymi problemami.
Zakładając, że pieniądze wpompowane w światową gospodarkę muszą w końcu doprowadzić do zwiększenia inflacji, trafnie prognozowano wzrost cen surowców. Jednak tempo, w jakim rosły ceny niektórych z nich (np. miedzi), przewyższyło najśmielsze oczekiwania.