O skali podwyżek zdecyduje prezes Urzędu Regulacji Energetyki, który otrzymał już nowe wnioski o zmianę cenników. Do urzędu takie dokumenty przesłały właśnie trzy spółki sprzedające energię – Enea (obejmująca północno-zachodnią Polskę), gdańska Energa oraz Energia Pro (z południa Polski). Nieoficjalnie wiadomo, że podobne plany mają inne firmy dystrybucyjne. W środę o podniesieniu cen od maja oficjalnie poinformował koncern szwedzki Vattenfall, który w Polsce obsługuje ponad milion klientów na Górnym Śląsku. – Tam ceny wzrosną o 14 proc., a końcowe rachunki – o ok. 8 proc.

Firmy, które złożyły wnioski do URE, proponują 8 – 10-proc. podwyżkę ceny energii, co w praktyce oznacza wzrost opłat (końcowego rachunku) dla odbiorcy o ok. 4 – 5 proc. Koszty samej energii to zwykle połowa rachunku, reszta to abonament i stawki za przesył (dystrybucję).

Prezes URE Mariusz Swora nie chce prognozować, o ile zdrożeje energia: – Nie spodziewam się, aby te podwyżki znacząco obciążyły budżet odbiorców.To, czy podwyżki wejdą w życie od maja, zależeć będzie od przebiegu negocjacji między urzędem a spółkami. Te ostatnie muszą udowodnić, że rzeczywiście są powody do zmiany cennika. – Zmiana cen na rynku hurtowym, która miała miejsce na początku roku, utrzymuje się – wyjaśnia dyrektor departamentu handlu poznańskiej Enei Marek Szymankiewicz. – Ceny hurtowe są już wyższe od tych, które prezes URE uznał za uzasadnione, zatwierdzając nam taryfę obowiązującą od lutego.

Zdaniem szefa Urzędu Regulacji obiektywną przesłanką proponowanych podwyżek mogą być nowe limity emisji dwutlenku węgla. – Elektrownie, aby działać, muszą kupować uprawnienia do emisji, a one kosztują – mówi Mariusz Swora. – To oczywiście podraża koszty produkcji energii elektrycznej. Nie ma co prawda jeszcze rozporządzenia w tej sprawie, ale niedługo się ukaże. Energetycy straszą, że gdy energia na rynku hurtowym będzie drożeć, złożą w urzędzie kolejne wnioski o podwyżkę cen w drugim półroczu. Mariusz Swora nie podziela tej opinii. – Nie widzę teraz okoliczności, które mogłyby jeszcze w tym roku uzasadniać dalsze podwyżki – twierdzi prezes URE. Tymczasem polski system elektroenergetyczny jest na granicy wydolności, nowych elektrowni szybko nie przybędzie, dlatego w najbliższych latach musimy się liczyć z ograniczeniami dostaw energii. Taki czarny scenariusz rozwoju sytuacji można znaleźć w najnowszym raporcie o sektorze. Przygotowali go szefowie największych elektrowni w kraju oraz spółki PSE Operator. Wskazują na stale rosnące zapotrzebowanie na energię, niewystarczające inwestycje i konieczność stopniowego wyłączania starych bloków w elektrowniach, co za trzy do sześciu lat może spowodować deficyt energii. Na dodatek Unia narzuca coraz ostrzejsze wymogi ochrony środowiska, skutkujące ograniczeniem emisji dwutlenku węgla.

– To wymusza na energetyce kapitałochłonne inwestycje w nowe technologie – przyznaje prezes Polskiej Grupy Energetycznej Paweł Urbański. A obecne ceny nie zapewniają zwrotu z inwestycji. Teraz cena hurtowa megawatogodziny to ok. 150 zł (bez akcyzy i VAT). Według raportu szybko powinna wzrosnąć do 180 zł. Jeśli w tym rachunku uwzględnimy 15-letni zwrot nakładów inwestycyjnych, jej cena może przekroczyć 200 zł, a gdy dodamy do tego wydatki, jakie elektrownie muszą ponieść na dokupienie praw do emisji dwutlenku węgla (i spełnienie tym samym wymogów ekologicznych), to energia w Polsce powinna kosztować ok. 220 zł za MWh. Dla klientów to fatalna wiadomość.