Boją się ludzie z City

Wielka Brytania. Anglicy Bez emocji o upadku banku B&B. Kryzysem przejmuje się za to rząd, a londyńskie City jest przerażone

Publikacja: 01.10.2008 02:55

Red

Gdy w lutym tego roku został znacjonalizowany bank Northern Rock, obawy o oszczędności swojego życia odczuwało wielu brytyjskich emerytów. Wystawali w kilometrowych kolejkach pod jego oddziałami. Tamte wydarzenia były widać lekcją odporności, bo weekendowy upadek banku Bradford & Bingley (B&B) nie wzbudził w nich aż takich emocji.

Tymczasem kanclerz skarbu Alistair Darling zapowiadał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by kryzys zażegnać. Równie płomienne deklaracje składał lider będących w opozycji konserwatystów David Cameron. – Zapomnijmy o partyjnych podziałach. Chcemy współpracować z rządem przy rozwiązaniu tego kryzysu – mówił. W podobnym tonie wypowiadał się lider liberalnych demokratów Nick Clegg.

Jednak pomimo tej daleko idącej troski polityków Brytyjczycy wydawali się błogo nieświadomi dramatycznej sytuacji na światowych rynkach. – Kryzys? – dziwił się pochodzący z Cypru taksówkarz Costas, pracujący w północnym Londynie. – To nie jest mój problem, tylko tych gości z City.

Nigdy w życiu nie miałem miliarda funtów i nigdy nie będę miał, więc cały ten kryzys mnie nie dotyczy – twierdzi. Podobnie Flavy, właścicielka małego sklepiku spożywczego w przemysłowej dzielnicy Willesden Junction w zachodnim Londynie, nie odczuła konsekwencji kryzysu. – Jeszcze nas nie dotknął, ale może na nas spaść w ciągu najbliższych miesięcy. Ludzie będą zwalniani z pracy, będą robić skromniejsze zakupy – wyjaśnia. Wielu klientów jej sklepu to pracownicy pobliskich budów – zupełnie nieświadomi, że coś się dzieje. Ich przełożeni, którzy także kupują tu swój lunch, mają jednak nie najlepsze nastroje. Jeszcze niedawno ich firmy obsługiwały po 50 budów, dziś inwestycji jest dwukrotnie mniej.

Znacznie bardziej napięta atmosfera jest w londyńskim City. – Ludzie są nerwowi, z niecierpliwością śledzą wskaźniki giełdowe, boją się o przyszłość i każdy zadaje sobie pytanie: „co to będzie?”. Ale to nie jest atmosfera paniki, raczej nerwowego skupienia – opowiada Paweł Czupryna odpowiedzialny za transakcje dolarowe w jednym z największych banków inwestycyjnych w Anglii. Nie chce zdradzić, w którym, bo on i jego koledzy zostali zobowiązani, by nie przekazywać mediom żadnych informacji.

Paweł nie obawia się o swoją przyszłość, choć nie ma wątpliwości, że jesteśmy w środku największego kryzysu od stulecia. Był już w ostatnich tygodniach świadkiem zwalniania całych departamentów. Wie, że wszystko może się zdarzyć, ale bardzo wierzy w stabilność instytucji, w której obecnie pracuje.

– Jeśli na brytyjskim rynku upadną jeszcze jakieś banki, to będą to raczej te mniejsze, takie jak B&B – wyjaśnia.

Gdy w lutym tego roku został znacjonalizowany bank Northern Rock, obawy o oszczędności swojego życia odczuwało wielu brytyjskich emerytów. Wystawali w kilometrowych kolejkach pod jego oddziałami. Tamte wydarzenia były widać lekcją odporności, bo weekendowy upadek banku Bradford & Bingley (B&B) nie wzbudził w nich aż takich emocji.

Tymczasem kanclerz skarbu Alistair Darling zapowiadał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by kryzys zażegnać. Równie płomienne deklaracje składał lider będących w opozycji konserwatystów David Cameron. – Zapomnijmy o partyjnych podziałach. Chcemy współpracować z rządem przy rozwiązaniu tego kryzysu – mówił. W podobnym tonie wypowiadał się lider liberalnych demokratów Nick Clegg.

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy