Przewodniczący obecnie Unii Europejskiej premier Czech Mirek Topolanek wraz z kanclerz Niemiec Angelą Merkel uzgodnili wczoraj późnym wieczorem z szefem rosyjskiego rządu Władimirem Putinem, że na Ukrainę pojadą tylko unijni obserwatorzy. Wcześniejsze rozmowy utknęły w martwym punkcie właśnie z powodu braku zgody na skład delegacji. „Czeski premier i rosyjski premier uzgodnili warunki rozmieszczenia komisji monitorującej we wszystkich miejscach istotnych z punktu widzenia przepływu gazu. Takie rozmieszczenie powinno doprowadzić do wznowienia dostaw do krajów członkowskich UE“ – głosi komunikat.
Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Rz“, są to wstępne uzgodnienia. Nie wiadomo więc, czy Rosjanie odkręcą dziś kurki z gazem płynącym przez Ukrainę. – Jeśli obserwatorzy przyjadą, by zbadać sytuację na Ukrainie, natychmiast wznowimy dostawy – obiecywał wczoraj Aleksander Miller, szef Gazpromu. Ale przez cały dzień było widać, że zgoda nawet w tej kwestii nie jest możliwa. – Rosja odrzuciła konkretną propozycję UE – przyznał kilka godzin wcześniej czeski minister przemysłu Martin Rziman. – Jesteśmy rozczarowani.
Przyczyną był brak zgody na sugestię Rosji, by jej przedstawiciele byli również członkami międzynarodowej misji.
[srodtytul]Tranzyt[/srodtytul]
Szef rosyjskiego koncernu Aleksiej Miller po raz kolejny obarczył Ukraińców winą za brak dostaw do państw UE i podkreślił, że negocjacje dotyczące stawki tranzytowej nie powinny być „przedmiotem rozmów“: reguluje je umowa podpisana w 2005 roku i obowiązująca do 2010 roku (1,6 dolara za 1000 metrów sześc. surowca). To, ile Ukraińcy dostaną za przesył gazu przez swoje terytorium, jest jednym z punktów obecnego sporu.