Ciągle wierzę w kino ambitne

Feliks Falk, twórca wchodzącego dziś na ekrany filmu „Enen” opowiada Barbarze Hollender o kinie moralnego niepokoju, rozliczeniach z PRL i dylematach współczesnych artystów

Publikacja: 04.09.2009 01:13

Ciągle wierzę w kino ambitne

Foto: ROL

[b]W pana nowym filmie lekarz psychiatra usiłuje obudzić autystycznego mężczyznę, którego akta chorobowe zaginęły. Ale żeby to zrobić, musi dowiedzieć się, kim ów pacjent jest. Wyjaśnienie tajemnicy kryją lata 70. Zastanawiam się, co jest dla pana ważniejsze: thriller psychologiczny czy spojrzenie w przeszłość niosące elementy rozliczenia?[/b]

[b]Feliks Falk:[/b] W naszych filmach z lat 70. polityka była ukryta pod metaforą, aluzją, ale dla widzów czytelna. Dzisiaj polityka mniej mnie interesuje, bo jest jej nadmiar. W „Enenie” najciekawsze były dla mnie inne pytania, powiedziałbym, natury filozoficznej i moralnej: czy jesteśmy w stanie poznać drugiego człowieka? Jak ocenić postępowanie kogoś, kto nawet kierując się dobrą wolą, może inną osobę unieszczęśliwić? Jaką odpowiedzialność ponosi lekarz psychiatra, budząc do życia pacjenta? Czy ma prawo narażać na zagrożenie własną rodzinę? Czy powinien kontynuować terapię, wiedząc, kim jest jego pacjent? I wreszcie, czy można wyleczyć zło? „Enen” nie jest dla mnie filmem z kategorii kina społeczno-politycznego. Natomiast jeśli konwencja thrillera może wciągnąć widza w akcję i jednocześnie można dotknąć kilka poważniejszych spraw, to może wyniknie z tego coś interesującego?

[b]W drugiej połowie lat 70., gdy należał pan do grupy tworzącej kino moralnego niepokoju, najważniejsze były w państwa filmach diagnozy społeczne. Agnieszka Holland, Janusz Kijowski, pan – opowiadaliście o zakłamaniu, podwójnej moralności, o ludziach zdeprawowanych przez system i o narastającym wewnętrznym buncie. Polskie kino było w awangardzie, przewidziało nastroje Sierpnia ’80. Wraca pan myślami do tamtych lat?[/b]

Oczywiście. Przecież robiliśmy wtedy filmy, w których próbowaliśmy określić nasz stosunek do świata, choć nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, że rodzi się z tego jakiś nurt. Ale to był szczególny czas, a praca w zespole „X” Andrzeja Wajdy należy do moich najlepszych wspomnień. Bardzo sobie ceniłem poczucie wspólnoty, jakie nas wówczas łączyło. Wyjazdy, dyskusje o filmach, sztuce, życiu i polityce, zrozumienie bez słów. Niczego podobnego już później nie zaznałem.

[b]Dzisiaj, jako twórca, czuje się pan samotny?[/b]

Tak, od bardzo dawna. Choćby dlatego, że nie ma już zespołów. Przynajmniej takich jak kiedyś „X”. Filmowcy nie stanowią zwartego środowiska, które wypowiada się w najważniejszych sprawach. Ostatnio, po raz pierwszy od lat, w związku z ustawą medialną można odnieść wrażenie, że ludzie kina starają się skonsolidować i walczyć o coś istotnego. Ale ostre, personalne polemiki w prasie znów tej jedności zaprzeczają. A poza tym stale pojawiają się w nich głosy tych samych osób. Inni milczą i tak naprawdę nie wiemy, co myślą.

[b]Z dawnej bliskości członków „X” też nic nie zostało?[/b]

Nasze wspólne myślenie przerwał stan wojenny. Przyszedł moment, w którym nie zastanawialiśmy się, jakie filmy robić, lecz czy je w ogóle robić. A potem nasze drogi się rozeszły. Pewne przyjaźnie, oczywiście, zostały. Mnie na przykład najbliższy kontakt udało się utrzymać z Agnieszką Holland. Ale grupy nie ma. Każdy pracuje na własne konto i na ogół kryje się z tym, co robi.

[b]Twórca filmowy jest więc zdany wyłącznie na siebie?[/b]

Tak, bo brakuje nie tylko kolegów, ale autorytetów, mądrych ludzi, którym byśmy ufali, takich jakimi kiedyś byli m.in. Bolesław Michałek, Witold Zalewski czy Ścibor-Rylski. A Tadeusz Konwicki, dzięki któremu powstało wiele wspaniałych polskich filmów? Dzisiaj w ogóle nie ma kierowników literackich. Producenci, z małymi wyjątkami, jak Włodzimierz Niderhaus, na ogół ich nie zatrudniają. Nie wiem, może oszczędzają, a może nie przywiązują do tego wagi. A przecież etap powstawania scenariusza jest najważniejszy. I trudno jest tworzyć filmy w próżni. To nie jest pisanie poematów. W kinie trzeba się zderzać z opiniami innych.

[b]To dlatego w czołówce pana nowego filmu „Enen” widnieje nazwisko Agnieszki Holland?[/b]

Byłem szczęśliwy, że udało mi się namówić Agnieszkę do współpracy nad scenariuszem. Z lat 70. zachowałem w sobie tęsknotę współpracy z kimś, z kim się rozumiemy i myślimy podobnie. I po trzydziestu kilku latach koło się zamknęło. „Enen” nabrał pełniejszego kształtu dzięki radom Agnieszki.

[b]Krzysztof Kieślowski po transformacji powiedział, że już nie musi zajmować się problemami społecznymi, bo od tego są gazety. Myśli pan tak samo? Losy pana bohaterów z „Wodzireja”, „Bohatera roku”, nawet „Komornika” układają się w opowieść o moralnych dylematach, na jakie narażała i naraża Polaków historia. W „Enenie” punkt ciężkości przenosi pan na pytania bardziej uniwersalne.[/b]

Nasza obecna rzeczywistość bardzo mnie drażni i niepokoi. Pewnie miałbym coś do powiedzenia na jej temat. Ale tzw. ipeenowski Teatr Telewizji bez przerwy atakuje nas tematyką rozliczeniową, historyczną. Jest tego za dużo. Nie mam specjalnej ochoty wpisywać się w ten nurt. Może dlatego polityka jest w „Enenie” tylko w tle.

[b]A jednak wyczulony na społeczny kontekst widz dostrzeże ją pod warstwą thrillera. Rozwiązanie zagadki, kim jest autystyczny pacjent, ukryte jest w latach, gdy powstawało kino moralnego niepokoju. Ale dzisiaj wybiera pan inną optykę. W „Aktorach prowincjonalnych” Holland, „Kung-fu” Kijowskiego czy pańskim „Wodzireju” podziały były wyraziste: my i oni. Wiadomo było, kto jest po której stronie. Potrzebowaliśmy tej dychotomii. Robiony z dzisiejszej perspektywy „Enen” pokazuje dużo większą złożoność tamtego czasu. Jakby chciał pan powiedzieć, że czarno-białe schematy są jednak uproszczeniem.[/b]

Wychowałem się w PRL i znam jego różne strony. Nie muszę bronić tego systemu, bo wypowiedziałem się na ten temat w moich filmach. Ale nie ze wszystkimi ocenami się zgadzam. Drażnią mnie częste uproszczenia i jednowymiarowość ocen tego okresu. Armia młodych historyków i polityków, których nie było wtedy jeszcze na świecie i znają tę epokę jedynie z różnego rodzaju przekazów i interpretacji, w imię naciąganej ideologii moralności i rozliczeń zamazuje prawdziwy obraz. W PRL fałszowano obraz międzywojnia, teraz nie pokazuje się wszystkich złożoności lat PRL. To mnie niepokoi. Chciałbym dziś w filmach zobaczyć pełniejszy obraz tamtej rzeczywistości.

[b]Mówi pan teraz jak Docent, który w „Rewizycie” Krzysztofa Zanussiego rzuca do młodego chłopaka: „Nic nie wiecie o tamtych czasach, jak możecie je oceniać?”.[/b]

W pełni się z nim zgadzam. Były już nawet takie głosy, że skoro robiliśmy filmy w tamtych czasach, to znaczy, że wszyscy współpracowaliśmy z systemem. Różni pseudohistorycy i pseudopolitycy próbowali nawet Krzysztofowi Kieślowskiemu wmówić kontakty z reżimem. A teraz nagle słyszę takie opinie w ustach młodych Polaków.

[b]W „Enenie” pokazuje pan, że nawet świat „onych” był złożony.[/b]

Zawsze ciekawiej jest mówić o ludziach, których wybory były skomplikowane i niejednoznaczne.

Poza tym każdy z nas zetknął się w życiu z trudnymi sytuacjami. I nie zawsze było jasne, jak powinien postąpić. Nie każdy był „człowiekiem z marmuru”, a jeśli nie był, warto wiedzieć, dlaczego. O takich trudnych wyborach robić filmy.

[b]Myśli pan, że publiczność na takie tytuły czeka? W PRL obrazy moralnego niepokoju były potrzebne jak powietrze. Niosły przeświadczenie, że w zniewolonym społeczeństwie można pozostać wewnętrznie wolnym i przyzwoitym. Dzisiejsi widzowie chodzą głównie na hollywoodzkie hity albo komedie romantyczne.[/b]

Niestety, tak właśnie jest. I między innymi dlatego tak trudno jest nam teraz przetworzyć na film nasz stosunek do polskiej rzeczywistości. Kiedyś, w jakimś sensie, mieliśmy obowiązek wypowiadania się w imieniu społeczeństwa. Nasze obrazy rodziły się z tego, czym wszyscy żyliśmy. Dzisiaj zmienił się ustrój, zmieniło się społeczeństwo, zmieniły się potrzeby widzów. Kino się skomercjalizowało. I musimy liczyć się z tym, że filmów moralnego niepokoju pewnie nikt już nie chciałby oglądać.

[b]Myśli pan, że w ogóle nie ma w kinie miejsca na poważną rozmowę?[/b]

Pewnie jest, ale w wąskim gronie. „Komornika” obejrzało ponad 160 tys. widzów, co nie jest źle, sprzedano wiele płyt DVD, tu i ówdzie miałem ciekawe dyskusje, ale to nie jest ten rodzaj opowieści, na który ludzie chodzą najchętniej. Myślę jednak, że coś się zmienia. I nie chodzi o takie wydarzenia jak wrocławskie Horyzonty, które są jednorazowym świętem, ale wyrasta grupa widzów, która na co dzień pragnie poszerzać swój ogląd świata. I ambitne kino traktują jako narzędzie, które ma im w tym pomóc.

[b]Może więc na tym również polega wybór artysty: czy chce robić kasowy hit czy film dla ograniczonej liczby widzów.[/b]

Tak. Żyjemy w świecie sprzeczności. Chcę komunikować się z publicznością inteligentną, i to jest oczywiste. Ale myślę, że dzisiaj twórcy niemal instynktownie bronią się przed takim kinem. Puste sale są przegraną. Nie ukrywam więc, że w „Enenie” próbowałem pogodzić obie opcje. Mam nadzieję, że forma thrillera, w której są tajemnice i napięcie, zachęci do obejrzenia filmu młodzież. A jednocześnie wierzę, że „Enen” jest zaproszeniem do rozmowy i zadawania niełatwych pytań. Przeżyłem różne naciski, żeby film miał bardziej oczywiste zakończenie. Nie uległem im, choć rozumiem też stanowisko ludzi, którzy dają pieniądze i chcą je odzyskać.

[b]Załóżmy sytuację, w której przestajemy myśleć o wpływach z kas. O czym mają dziś mówić filmowcy?[/b]

Zawsze uważałem, że kino powinno być zróżnicowane, a jego paleta złożona z wielu barw. Ciągle jest też miejsce dla filmów, które w sposób ostry lub zabawny opowiadałyby o aktualnej rzeczywistości. Ale musimy dla nich szukać nie tylko oryginalnej formy, lecz również niepowtarzalnych tematów i miejsc. Bohaterów, którzy widza zaskoczą. Inspiracją nie mogą być dla nas tylko wiadomości w telewizji czy prasie. Trzeba samodzielnie rozglądać się w rzeczywistości i na swój sposób ją interpretować. Nasz czas jest bardzo skomplikowany, barwny i ciekawy. Ale chodzi o to, by nie zamieniać wszystkiego w lokalną publicystykę lub obyczajówkę, lecz tworzyć mocne, wyraziste obrazy lub metafory zrozumiałe w świecie. Zresztą niech każdy robi, co chce, byle ciekawie i niegłupio.

[ramka][srodtytul]Feliks Falk[/srodtytul]

+ reżyser, scenarzysta, dramaturg, grafik Urodził się 25 lutego 1941 r. w Stanisławowie. Skończył wydziały Malarstwa i Grafiki w warszawskiej ASP (1966) i Reżyserii w łódzkiej PWSFTviT (1974). Jeden z najważniejszych twórców kina moralnego niepokoju. Autor filmów: „W środku lata”, „Wodzirej”, „Szansa”, „Był jazz”, „Idol”, Bohater roku”, „Nieproszony gość”, „Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce...”, „Koniec gry”, „Samowolka”, „Lato miłości”, „Daleko od siebie”, „Twarze i maski”, „Komornik”. W piątek na ekrany wchodzi jego najnow-szy obraz „Enen”.[/ramka]

[b]W pana nowym filmie lekarz psychiatra usiłuje obudzić autystycznego mężczyznę, którego akta chorobowe zaginęły. Ale żeby to zrobić, musi dowiedzieć się, kim ów pacjent jest. Wyjaśnienie tajemnicy kryją lata 70. Zastanawiam się, co jest dla pana ważniejsze: thriller psychologiczny czy spojrzenie w przeszłość niosące elementy rozliczenia?[/b]

[b]Feliks Falk:[/b] W naszych filmach z lat 70. polityka była ukryta pod metaforą, aluzją, ale dla widzów czytelna. Dzisiaj polityka mniej mnie interesuje, bo jest jej nadmiar. W „Enenie” najciekawsze były dla mnie inne pytania, powiedziałbym, natury filozoficznej i moralnej: czy jesteśmy w stanie poznać drugiego człowieka? Jak ocenić postępowanie kogoś, kto nawet kierując się dobrą wolą, może inną osobę unieszczęśliwić? Jaką odpowiedzialność ponosi lekarz psychiatra, budząc do życia pacjenta? Czy ma prawo narażać na zagrożenie własną rodzinę? Czy powinien kontynuować terapię, wiedząc, kim jest jego pacjent? I wreszcie, czy można wyleczyć zło? „Enen” nie jest dla mnie filmem z kategorii kina społeczno-politycznego. Natomiast jeśli konwencja thrillera może wciągnąć widza w akcję i jednocześnie można dotknąć kilka poważniejszych spraw, to może wyniknie z tego coś interesującego?

Pozostało 89% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy