Warto przepłacać za najlepsze obrazy

Rozmowa z Andrzejem Starmachem, kolekcjonerem i marszandem

Publikacja: 19.11.2009 14:15

Warto przepłacać za najlepsze obrazy

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

[b]Rz: W Muzeum Narodowym w Krakowie potrwa do 20 grudnia wystawa prywatnej kolekcji stworzonej przez pana i pana żonę. To 363 dzieła powojennej sztuki z lat 1948 – 2009 stworzone przez 39 artystów. Czy to nie absurd, że marszand przetrzymuje obrazy, które wielokrotnie można było sprzedać z zyskiem, a podobna szansa na zysk być może już się nie powtórzy?[/b]

[b]Andrzej Starmach:[/b] W historii światowego kolekcjonerstwa stale powtarza się motyw, że marszandzi tworzą prywatne zbiory. Na przykład muzeum Fundacji Beyelera pod Bazyleą powstało z prywatnej kolekcji marszanda. Jeśli marszand poważnie podchodzi do zawodu, nie może dzieł sztuki traktować tylko jako towar. Bez miłości do sztuki, bez chęci posiadania jej na wyłączność nie da się poważnie wykonywać tego zawodu.

[b]Załóżmy, że klient chce zapłacić fortunę za dany obraz, a pan odmawia, bo pan prywatnie ten obraz kocha. Nie krwawi panu serce z tego powodu?[/b]

Krwawi tylko wtedy, gdy jestem zmuszony sprzedać taki obraz, bo mam przysłowiowy nóż na gardle.

[b]Pierwsze obrazy zdobył pan dawno temu.[/b]

Pierwsze większe pieniądze w życiu zarobiłem w 1976 roku. Najpierw pracowałem jako rolnik w Finlandii, a potem w Szwecji awansowałem od mycia garów na szefa kuchni. Wtedy pensja w kraju miała równowartość ok. 20 dolarów. Już za 20 dolarów kupowałem wybitne rzeczy, np. bardzo dobry obraz Nowosielskiego 70 na 50 cm. Tamten obraz z konieczności sprzedałem, gdy w roku 1996 budowałem siedzibę galerii. Maksymalna cena za wybitny obraz Brzozowskiego czy Nowosielskiego dochodziła wtedy do 100 dolarów. Moi rodzice załamywali ręce, że kupuję takie bzdury jak obrazy. Moi rówieśnicy pracowali wtedy za granicą, żeby kupić samochód. W latach 70. płacenie za sztukę najnowszą to był wysokiej klasy snobizm. Prywatnie prawie nikt jej nie kupował. Wtedy te dzieła zwykle dostawało się w prezencie od malarzy. Praktycznie jedna galeria Desy w Krakowie miała wydzielony skromniutki dział sztuki współczesnej, kupowali ją tylko obcokrajowcy.

[b]Czy w tradycji polskiej utożsamia pan się z jakimś kolekcjonerem, jest dla pana wzorem?[/b]

Podziwiam dorobek kolekcjonerski Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego. Nie ma tu mowy o utożsamianiu się, bo on działał w światowej skali. Był w niej pionierem, jeśli chodzi o zbieranie sztuki japońskiej. Odważnie zbierał Wyczółkowskiego, Boznańską. Wtedy w Polsce to była awangarda malarska. Przez to uważany był za wariata. Podziwiam również jako kolekcjonera Wojciecha Fibaka.

[b]Co trzeba w sobie mieć, żeby zostać kolekcjonerem?[/b]

Wymaga to wyjątkowego zaangażowania. Wspomniany Feliks Jasieński poświęcił temu życie. Przede wszystkim trzeba mieć w sobie odwagę do przepłacania. Z mojego doświadczenia wynika, że aby zdobyć najlepsze aktualnie rzeczy, zawsze należy odważnie przepłacać. Na to, w sensie wyobraźni, może sobie pozwolić tylko kolekcjoner. Dla prawdziwego kolekcjonera pieniądze zawsze są rzeczą drugorzędną. Najważniejsza jest możliwość zdobycia upragnionej rzeczy na własność. Marszand na zimno kalkuluje opłacalność każdego zakupu. Nie przepłaca, bo szacuje zysk i szansę sprzedaży.

[b]Najbardziej emocjonujące polowanie?[/b]

W 1983 roku chciałem zdobyć legendarny obraz Nowosielskiego „Bitwa o Addis Abebę” pochodzący z 1948 roku, raz pokazany na wystawie w XXX-lecie PRL w BWA, w Krakowie. O tym obrazie opowiadali moi profesorowie na studiach, czytałem o nim w podręcznikach. Nawet ci, którzy tego obrazu nie widzieli, mówili o nim z przejęciem. Stał się on moim marzeniem, tęskniłem za nim. Wiadomo było, że właścicielką jest Celina Taranczewska, ale sprzedaż tego obrazu nie wchodziła w grę. Zaproponowałem kosmiczną na owe czasy kwotę 1200 dolarów. Wtedy za taką sumę kupiłbym od Nowosielskiego dużo jego obrazów! Dziś po ich sprzedaży miałbym duży zysk. Nie mam zysku, ale jestem szczęśliwy, bo to ja mam legendarną „Bitwę o Addis Abebę”!

[b]Czuje się pan z tego powodu lepszy od innych?[/b]

Skoro ja mam, a inni nie mają...

[b]Dzisiejsze ceny sztuki są oczywiście nieporównywalne, ale gdyby dziś pan sprzedawał ten obraz, to, zachowując wszelkie proporcje cenowe, zarobiłby pan na nim?[/b]

Nie! Straciłbym! Ale nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Nie żałuję tego.

[b]Co jeszcze ma pan z rzeczy upolowanych w latach 70.?[/b]

Na wystawie są np. monotypie Andrzeja Wróblewskiego. Aby je zdobyć, chciałem zapłacić po 10 dolarów za każdą. Monotypii było dziewięć, za wszystkie dałem jednak 100 dolarów, czyli też przepłaciłem...

[b]Ile dziś kosztowałaby jedna taka monotypia?[/b]

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – są nie do sprzedaży.

[b]Zdobył pan muzealnej wartości obraz Strzemińskiego.[/b]

Obraz był w Polsce, ale jego właściciele żyli we Francji. Musiałem przeprowadzić prywatne śledztwo, aby do nich dotrzeć. W prywatnych rękach istnieją cztery obrazy Strzemińskiego, z tego ja mam dwa.

[b]Za kolejne 20 lat te nazwiska i te dzieła też będą na topie, w sensie rynkowym i artystycznym?[/b]

Nie interesuje mnie to. Z żoną kochamy te dzieła. Część z nich towarzyszy nam w domu na co dzień. Na pewno będą jakieś przeszeregowania w dzisiejszej rynkowej hierarchii. Coś potanieje, inne rzeczy podrożeją ekstra. Ale tego nie da się przewidzieć. Tym bardziej zaplanować. Nie mam natury inwestora giełdowego, który przed pójściem spać analizuje notowania. Nie przeliczam, ile dane obrazy z kolekcji są warte dziś, a ile były warte wczoraj.

Jako marszand generalnie jestem w dobrej sytuacji, bo mam bogatą, różnorodną ofertę. Jak jeden artysta będzie miał niższe notowania, to inny na pewno podrożeje!

[b]Zdarzyło się, że jako kolekcjoner czegoś pan nie przepłacił i teraz pan żałuje?[/b]

Bez przerwy żałuję! Z mojej winy nie mam np. „Zatopionego miasta” Wróblewskiego. Żałuję też pewnych rzeczy, które sprzedałem, choćby relief Stażewskiego z 1964 roku w Bazylei sprzedałem do wybitnej belgijskiej kolekcji. W momencie, gdy kupcowi podałem rękę na znak sprzedaży, już czułem, że źle zrobiłem... Raz w Kolonii osiem lat temu nie kupiłem genialnego reliefu metalowego Stażewskiego, bo wydał mi się zbyt drogi. Nie ma zbyt drogich genialnych obrazów! Na aukcji w Mediolanie w Sotheby’s był relief Stażewskiego. Wiedziałem, że mam relief do niego do pary, a nie kupiłem! Zatrzymałem się przy kwocie 50 tys. euro.

[b]Jaki jeden obraz z kolekcji zabrałby pan na bezludną wyspę?[/b]

„Bitwę o Addis Abebę”! W tym obrazie oprócz wartości artystycznej jest nieprawdopodobna legenda, atmosfera tajemniczości. Od kilkudziesięciu lat to ikona powojennego malarstwa. Myślę, że gdyby wybierano pięć najważniejszych powojennych obrazów, jeśli chodzi o klasykę awangardy, to „Bitwa” znalazłaby się wśród nich.

[b]Co pan widzi po przebudzeniu?[/b]

Na ścianie po prawej mam wczesny „Akt” Nowosielskiego, po lewej zaś obraz Teresy Rudowicz. Kiedy wstaję, widzę kolejny obraz Rudowicz, ulubiony obraz mój i żony. Te najbardziej ukochane rzeczy, najbliższe nam, niekoniecznie mają specjalną wartość rynkową. To są pierwsze obrazy, które razem kupowaliśmy.

[b]Wystawie towarzyszy czterotomowy, dwujęzyczny katalog.[/b]

To laurka dla kolekcjonera. Podana jest tam pełna proweniencja dzieł z nazwiskami poprzednich właścicieli. Chciałbym, aby na naszym rynku był to standard. To podstawa niepodważalnej autentyczności obrazu, dzięki czemu istotnie rośnie jego wartość.

Nie ma dwóch jednakowych obrazów. Ale czasami można na zachodnich aukcjach zobaczyć dwa porównywalne obrazy np. Picassa: ten sam rok, ten sam format, podobny motyw. I wtedy ten obraz, który ma podaną proweniencję od początku, jest co najmniej dwa razy droższy od tego, który ma niepodważalną autentyczność, ale nie ma udokumentowanego pochodzenia. W takich sytuacjach obraz z proweniencją nierzadko droższy jest pięciokrotnie od tego bez proweniencji.

[b]Po 1989 roku powstała tradycja prezentacji przez państwowe muzea dorobku prywatnych kolekcjonerów.[/b]

Krakowskie Muzeum Narodowe wcześniej prezentowało zbiory Toma Podla, Krzysztofa Musiała, Rafała Jabłonki. Kolekcja żony i moja prezentowana jest w tym cyklu wystaw.

[i]Rozmawiał Janusz Miliszkiewicz[/i]

[ramka][b] [link=http://www.rp.pl/temat/181797.html]Jak inwestować w kolekcje sztuki?[/link][/b][/ramka]

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy