Gry ze smokami nie należą do pozbawionych ryzyka zabaw, o czym przekonały się tysiące pożartych przez nich rycerzy. A mimo to, jeśli wierzyć bajkom, gdy tylko monarcha ogłaszał, że bestia właśnie porwała jego córkę, jak na zawołanie zjawiały się hufce zakutych w blachy wojowników, gotowych zaryzykować życie, byle tylko się zmierzyć ze smokiem.
I nic dziwnego, skoro zwyczajową nagrodą za sukces było pół królestwa i ręka królewny.
Wszyscy wiedzą, jak nazywa się współczesny smok. To Chiny. Jest już potężny, a wciąż rośnie w siłę. Domaga się przyznania należnego mu miejsca w świecie i bardzo nie lubi słów krytyki. Zalewa światowe rynki swoimi towarami, a jednocześnie szykuje się do wejścia na globalny rynek finansowy. Jest największym wierzycielem USA i posiadaczem jednych z największych nadwyżek kapitału na świecie. Zdumiewa dynamiką gospodarczą, ekspansywnością firm, wstrzemięźliwością w korzystaniu z owoców swego sukcesu, zdyscyplinowaniem, zdolnością do strategicznego planowania na wiele dekad naprzód.
Przedstawiciele Pekinu byli w Polsce, najwyraźniej rozglądając się za możliwościami wzrostu chińskiej obecności gospodarczej w naszym kraju. Do tej pory jej głównym przejawem była rosnąca ilość chińskich towarów na półkach naszych sklepów i utrzymujący się u nas deficyt handlowy.
Dziś jednak sytuacja powoli się zmienia. Chiny dysponują gigantycznymi nadwyżkami kapitału, zarówno odłożonymi w formie bilionów dolarów rezerw dewizowych, jak generowanymi corocznie przez oszczędności Chińczyków. Stoją przed dylematem: albo wpuścić cały ten kapitał do własnej gospodarki, godząc się na gwałtowne wzmocnienie waluty i drastyczny spadek konkurencyjności, albo użyć go do wielkich inwestycji na całym świecie.