Jeśli dwa prawicowe tygodniki otwarły ostatnie numery tekstami o odwołaniu wycieczek izraelskiej młodzieży do Polski, to – cytując ks. Piotra Natanka – wiedzcie, że coś się dzieje. Szczególnie że Izrael decyzję podjął ponad dwa tygodnie temu. Czyżby bardziej niż o meritum chodziło o przytarcie komuś nosa?
W „Do Rzeczy” czytamy, że w Izraelu rzekomo trwa wyścig na to, kto bardziej nienawidzi Polaków, „kto nas mocniej poniży i rzuci mocniejsze oskarżenie”. „Sieci” – w bardziej wyważonym tekście – mówią, o co chodzi, wprost: Polska chce być traktowana po partnersku. Jeśli Izrael odrzuca propozycje polskiego rządu dotyczące organizacji tych wizyt, to mamy okazję do demonstracji siły.
W czerwcu przez media przeszedł cały zastęp wiceministrów chełpiących się tym, że tak dobrze bronili polskiej racji stanu, że aż doszło do konfliktu. To sygnał, że jest tu drugie dno.
Punkty zapalne są dwa: uzbrojona ochrona funkcjonariuszy izraelskich służb specjalnych oraz program wizyt w Polsce. Warszawa uważa, że nie ma powodu, by młodzież izraelska była pilnowana przez funkcjonariuszy obcego państwa, bo zamiast podnosić to bezpieczeństwo podróżnych, wywołuje wrażenie, że Polska jest krajem, w którym odwiedzającym miejsca kaźni narodu żydowskiego coś grozi. Wymieniane są niesnaski między uzbrojonymi funkcjonariuszami a Polakami. Izrael tłumaczy, że Żydzi są w niebezpieczeństwie ze względu na sytuację na Bliskim Wschodzie, państwo otoczone jest przez wrogów, musi więc ochraniać młodzież, która w Polsce może paść ofiarą ataku terrorystycznego.
Czytaj więcej
Minister spraw zagranicznych Izraela Jair Lapid powiedział w środę, że organizowane tego lata wyj...