Pandemia, która nas niczego nie nauczy

Niepewność i nowość początkowego okresu pandemii koronawirusa wywołały powszechne rozważania, czy i jak zmieni się świat po niej. Ale już po zniesieniu ograniczeń widać, że nie jesteśmy skłonni do refleksji. Po pandemii warto byłoby pomyśleć o jakości życia starszych oraz o ochronie środowiska. Wygląda jednak na to, że w toku walki z jej gospodarczymi skutkami obie kwestie zostaną odsunięte na bok.

Aktualizacja: 08.07.2020 14:57 Publikacja: 08.07.2020 14:23

Pandemia, która nas niczego nie nauczy

Foto: Adobe Stock

Kilka tygodni po zniesieniu przez rząd najbardziej dotkliwych restrykcji wprowadzonych z powodu epidemii koronawirusa, życie pozornie wróciło do normy. Choć w Polsce zakażeni pacjenci wciąż umierają na Covid-19 i odnotowane są nowe zachorowania, na ulicach widać oddech ulgi. Zachowanie dwumetrowego dystansu w przestrzeni publicznej jest iluzją. Ludzie mijają się z bliska, rozmawiając ze znajomymi lub przez telefon. Absurdem byłoby odskakiwanie od innych, zakładając, że są chorzy. Dziś widać, że spora część społeczeństwa przyjęła ograniczenia tylko dlatego, że musiała. I choć przesadę lubimy w wielu aspektach życia, to już zdrowa przesada w postaci maseczki (potencjalnie chroniącej kogoś innego przed zarażeniem) przez niektórych bywa odbierana jako irytujące ograniczenie swobody. A skoro z ulgą zdjęliśmy maseczki, to tym bardziej płonna wydaje się nadzieja, że pandemia zwiększy w nas troskę o innych.

Lęk przed utratą samodzielności

Chociaż doniesienia mediów po odnotowaniu pierwszych przypadków zarażenia koronawirusem w Polsce budziły początkowo niepokój, to niska liczba zachorowań we wstępnej fazie epidemii sprawiła, że nie odczuliśmy masowo jej grozy. Relacje o zakażeniach czy pierwszych zgonach wywoływały obawę, jednak dopóki nie dotknęły nas bezpośrednio (czy naszych bliskich), nie wydawały się być realnym zagrożeniem. Jednak dzisiaj, kiedy po zniesieniu obostrzeń firmy wznowiły działalność, a my odnawiamy kontakty towarzyskie, stres i skutki pandemii wciąż uderzają w tych, którzy często nie mogą sobie pozwolić na chwilę beztroskiego relaksu. Na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się tekst mówiący o tym, że pracownicy systemu opieki zdrowotnej z czasem mogą odczuć objawy stresu pourazowego (PTSD).  Ale są jeszcze grupy, które można ustawić obok nich. Nie tyle z objawami PTSD, co obarczone problemami i ryzykiem zdrowotnym. To nie tylko pacjenci onkologiczni, którzy czekają na przełożone wizyty i osoby, których rehabilitacja była wstrzymana. Także starsi ludzie, którzy mają utrudniony dostęp do lekarzy. Ci ostatni zdają się już bać mniej: nie chcą tracić samodzielności i często jedynych okazji do wyjścia z domu. Pandemia pokazała, jak zróżnicowaną są grupą. Są wśród nich zaradni, ale są też niepewni, wstydzący się prosić o pomoc, czy tacy, którzy z różnych powodów niemal oduczyli się kontaktu z drugim człowiekiem. Dostrzega ich Kościół czy tak szlachetne inicjatywy jak Senior w Koronie, ale często, niestety, w ostateczności. Na kolejną sytuację wymagającą zmian w codzienności powinni być przygotowani lepiej. Czy uda się ośmielić tych najbardziej wykluczonych do korzystania z pomocy? I znaleźć pomysł oraz pieniądze na usprawnienie sytemu opieki zdrowotnej, który za kilkanaście lat ograniczy liczbę pacjentów leżących i z dużą liczbą „chorób współistniejących”?

Izolacja dość wygodna i przyjemna

Prawdziwym testem wytrzymałości czas pandemii jest dla osób opiekujących się starszymi rodzicami. Na skraju wyczerpania psychicznego mogą być ci, którzy zajmują się w domu unieruchomionymi chorymi albo tymi z objawami demencji i choroby Alzheimera. Część domów opieki wstrzymało przyjęcia nowych pacjentów. Ci, którzy już nie podołali opiece nad chorym, konfrontują się z poczuciem winy, że narazili starszego rodzica na zakażenie, przekazując do takiego ośrodka. Ale i „zwykły” pobyt szpitalny to stres dla rodziny, bo obowiązuje zakaz odwiedzin, a pacjenci są narażeni na koronawirusa. Tym bardziej, że ledwo zipiący pod względem finansowym szpital może nie wysłać lekarzy, którzy mieli kontakt z zakażonym, na kwarantannę. Po odmrożeniu gospodarki młodsi i zdrowsi mogliby z własnej woli jeszcze trochę ułatwić ten czas lekarzom i osobom z grupy ryzyka, stosując zdrową przesadę: izolując się albo nosząc maseczkę. Ale tak nie będzie.

„Doskwierają nam obostrzenia wyłączające możliwość swobodnego poruszania się. A przecież w czasie powstania warszawskiego duża część mieszkańców stolicy musiała spędzić nawet kilka tygodni w piwnicach. Często bez światła, żywności i w poczuciu ciągłego zagrożenia” – mówił w dziale „Opinie” prof. Adam Strzembosz. Młodzi dorośli podobnego doświadczenia po czasie pandemii nie będą mieć, więc o refleksję nad poprawą losu słabszych (i wciąż narażonych na koronawirusa) będzie trudno. Pisząc to, nie mam na myśli naiwnej tęsknoty za czasami, które kosztem traumy dadzą wszystkim bolesną nauczkę. Ale o fakt, że pandemia uderzyła przede wszystkim w grupy i tak mało widoczne. Najmłodszym, szczególnie tym, którzy mogą liczyć na wsparcie rodziców, zostaną po niej pamiątkowe zdjęcia w maseczkach i doświadczenie zdalnej nauki. Stres związany z przełożonymi egzaminami był dotkliwy, ale nie był to życiowy test skutkujący przewartościowaniem albo wzięciem odpowiedzialności za kogoś słabszego. Podobnie dla młodych dorosłych, którzy zaraz wrócą do pracy z powodu ryzyka wielkiego kryzysu. Zakładając, że pracy nie stracili, żyli w tym czasie dość przyjemnie i wygodnie. Kto w czasie niepokoju o pracę dokładałby sobie zmartwienie dotyczące zabezpieczenia starości, cudzej czy własnej? W czasie izolacji wielu z nas przygotowało piękne wypieki, zrobiło remont i obejrzało dużo seriali. Szczęśliwie niska, w porównaniu z innymi europejskimi, liczba zgonów, stała się mało znaczącym elementem codzienności. Statystyka ofiar spowszedniała, jak zdjęcie pustej szpitalnej sali.

Hedonizm jako objaw normalności

Prócz nadziei na większą solidarność społeczną była w tym czasie ta jeszcze dalej idąca, wyrażana szczególnie w środowiskach lewicowych: chęć utopijnego przeobrażenia świata pod względem ekologicznym i większego zrozumienia powiązań między konsumpcją a widmem kolejnej epidemii. Ale to zrozumiałe, że po dwóch miesiącach zamrożenia gospodarki debata nad środowiskiem raczej nie jest priorytetem. Jednostkowo nie weźmiemy przecież na siebie winy za brak bardziej zdecydowanych działań rządów w sprawie ochrony klimatu. Z odzyskanej wolności będziemy czerpać garściami. Emisje CO2 w czasie pandemii spadły, ale tanie linie lotnicze już ślą do klientów maile z kuszącymi promocjami, a tzw. krótkie wypady, „city breaki”, mogą się cieszyć dużym powodzeniem wśród tych, których pensja została obniżona. Wprowadzenie ograniczeń w lotach byłoby niemożliwe, wszak gospodarkę trzeba rozkręcić, a turystyka to jej potężna gałąź. Nasze przywiązanie do luksusu wakacji i uznanie go za oczywistość nie wiąże się tylko z klimatem, co znów wywołuje pytanie o wzajemną ostrożność. Pandemia nie została jeszcze opanowana, ale po ledwie dwóch-trzech miesiącach (a nie np. roku) samoizolacji nie umiemy zrezygnować z żadnej przyjemności. Pytanie o to, czy odwoływać zagraniczny wyjazd wakacyjny kierowali do wirusologów telewidzowie tuż po tym, gdy w Polsce obostrzenia dopiero zostały wprowadzone, a pacjenci zaczęli umierać. Być może w definicji normalności zawiera się więc przede wszystkim hedonizm, ślepy na zakażenie, choroby i śmierć. I dopiero znaczniejsza utrata przyjemności byłaby przyczynkiem do jakiejkolwiek zmiany.

Czas przejściowego zamrożenia życia był przecież najboleśniejszy dla tych, którzy już przed pandemią zmagali się z trudnościami zdrowotnymi i psychicznymi, a ograniczenia z nią związane tylko pogorszyły ich sytuację. Wśród nich są już wspomniane grupy – starsi i tacy, których nie trzeba było namawiać „zostań w domu”, bo opiekowali się niepełnosprawnymi, albo sami byli chorzy i musieli jeszcze bardziej zawzięcie walczyć o poprawę swojego stanu zdrowia. Na wyjście na manicure do otwartego salonu dla poprawy nastroju może im zabraknąć siły. Oni wrócą do swojej nowej nienormalności. Często niewidocznej, bo nie będzie ona podstawowym problemem społecznym po wyhamowaniu pandemii. I niezbyt ważnej, bo nienapędzającej gospodarki. Trudno oczekiwać od państwa, by uratowało ich sytuację. Ale być może pandemia to dobry moment, żeby myśleć nie o wielkich zmianach, ale o drobnych korektach dotyczących społeczeństwa i środowiska.

Kilka tygodni po zniesieniu przez rząd najbardziej dotkliwych restrykcji wprowadzonych z powodu epidemii koronawirusa, życie pozornie wróciło do normy. Choć w Polsce zakażeni pacjenci wciąż umierają na Covid-19 i odnotowane są nowe zachorowania, na ulicach widać oddech ulgi. Zachowanie dwumetrowego dystansu w przestrzeni publicznej jest iluzją. Ludzie mijają się z bliska, rozmawiając ze znajomymi lub przez telefon. Absurdem byłoby odskakiwanie od innych, zakładając, że są chorzy. Dziś widać, że spora część społeczeństwa przyjęła ograniczenia tylko dlatego, że musiała. I choć przesadę lubimy w wielu aspektach życia, to już zdrowa przesada w postaci maseczki (potencjalnie chroniącej kogoś innego przed zarażeniem) przez niektórych bywa odbierana jako irytujące ograniczenie swobody. A skoro z ulgą zdjęliśmy maseczki, to tym bardziej płonna wydaje się nadzieja, że pandemia zwiększy w nas troskę o innych.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Diagnostyka i terapie
Naukowcy: Metformina odchudza, bo organizm myśli, że ćwiczy
Diagnostyka i terapie
Tabletka „dzień po”: co po wecie prezydenta może zrobić ministra Leszczyna?
zdrowie
Rośnie liczba niezaszczepionych dzieci. Pokazujemy, gdzie odmawia się szczepień
Diagnostyka i terapie
Nefrolog radzi, jak żyć z torbielami i kamieniami nerek
Diagnostyka i terapie
Cukrzyca typu 2 – królowa chorób XXI wieku