Poprawiające się dane dotyczące gospodarki amerykańskiej potwierdziły, że lepsze nastroje na rynku mogą być uzasadnione i świat chyba powoli wychodzi z najgłębszej zapaści od 80 lat. Jeśli ten trend miałby się utrzymać, to cenowy rajd musi na jakiś czas wyhamować. Za baryłkę ropy Brent płacono wczoraj ok. 68 dol.
Na notowania ropy ma również wpływ sytuacja na rynkach kapitałowych, bo jej ceny i ceny akcji są ze sobą mocno związane. – Jeśli znów dojdzie do giełdowej hossy, ropa będzie drożała – mówił wczoraj Tony Machacek z Bache Financial. Nie wydaje się jednak, aby poziom 70 dol. za baryłkę był łatwy do przekroczenia. Ta granica oporu jest dzisiaj dość solidna. Tym bardziej że popyt na ropę zmniejszają także letnie remonty w rafineriach.
Miedź chcą kupować nie tylko Chińczycy, ale również Japończycy. Inaczej cena nie podskoczyłaby do ponad 5 tys. dol. za tonę, o 80 proc. w porównaniu z początkiem roku. Ale ekonomiści ostrzegają – to wyjście z kryzysu odbywa się „na dopalaczu”, jakim są pakiety stymulacyjne, które wpompowały w rynki biliony dolarów.
Tańszy dolar to droższe złoto. Ale ten wzrost jest zdecydowanie ograniczony brakiem fizycznego popytu. Obecna cena powyżej 952 dol. za uncję wydaje się już dość wyśrubowana. Według Afshina Nabaviego, szefa działu obrotu złotem w genewskim MKS Finance, spadek cen poniżej 940 dol. spowoduje wyraźny wzrost popytu.