– Po kwietniu deficyt budżetowy wyniesie 27 – 27,5 mld zł – mówi „Rz” wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska.
Podkreśla, że wstępne szacunki wskazują na coraz większe wpływy z podatków. – Zobaczymy, jak nam ostatecznie wyszedł PIT, to znaczy, jak duże okażą się zwroty nadpłaconego podatku – wyjaśnia wiceminister finansów. – Mogło się też zdarzyć tak, że pewne rozliczenia złożone przed długim weekendem zostały już zaliczone do danych majowych.
Na razie resort finansów ma powody do zadowolenia. W harmonogramie zakładał bowiem, że po czterech miesiącach roku deficyt sięgnie już 32,6 mld zł, co oznaczałoby 70-proc. realizację rocznego planu. Na ten rok budżet zakłada deficyt na poziomie 52,2 mld zł, choć przedstawiciele Ministerstwa Finansów wskazują, że ostatecznie ten poziom może być niższy.
Zdaniem Piotra Kalisza, głównego ekonomisty Citi Handlowego, po styczniu i lutym, kiedy konsumpcja była bardzo słaba, na co zapewne wpłynęła sroga zima, Polacy zaczęli nadrabiać zakupowe zaległości. – W pierwszych dwóch miesiącach roku dynamika konsumpcji bliska była zeru – wyjaśnia ekonomista. – W marcu było to już 8 proc., co musiało się przełożyć na lepsze wyniki w dochodach państwa.
Kalisz ostrzega jednak, że w kolejnych miesiącach z uwagi na nie najlepszą sytuację na rynku pracy ta poprawa konsumpcji nie będzie już tak spektakularna. – Znacznego ożywienia w tym zakresie raczej się nie spodziewam – mówi ekonomista. – Jednak biorąc pod uwagę nawet niewielką poprawę, z jaką już mamy do czynienia, i wpłatę z zysku NBP (ok. 4 mld zł), sądzę, że całoroczny deficyt może być niższy od zakładanego o 10 mld zł – dodaje Kalisz.