Ubiegły tydzień na rynkach zaliczanych do grupy rozwijających się upłynął w bardzo napiętej atmosferze. Największe emocje dostarczyły dane z chińskiej gospodarki. Swoje pięć groszy dołożyła również Rezerwa Federalna i jej szef Ben Bernanke. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że giełdy krajów rozwijających się są bardzo wrażliwe na tego typu informacje, nerwowym nastrojom nie ma się co dziwić.
Prawdziwe emocje na rynkach tak na dobrą sprawę zaczęły się jednak dopiero w środę. Wtedy to przedstawiciele Rezerwy Federalnej zasygnalizowali, że program ilościowego luzowania polityki monetarnej w Stanach Zjednoczonych może zostać ograniczony.
Na to nałożył się słaby odczyt indeksu PMI w Chinach. Po raz pierwszy od jesieni ub.r. indeks publikowany przez Markit i bank HSBC, mierzący koniunkturę w chińskim przemyśle, spadł poniżej 50 pkt. Wyniósł w maju 49,6 pkt, w porównaniu z 50,4 pkt miesiąc wcześniej. Teoretycznie oznacza to, że przemysł w Chinach się kurczy.
Informacje te podziałały na giełdy niczym płachta na byka. Głęboka przecena przetoczyła się niemal przez wszystkie rynki. Indeks giełdy w Chinach SSE Composite stracił w ciągu jednej sesji 1,5 proc., z kolei nasz WIG20 spadł o 0,8 proc. Wyniki te nie robią aż tak ogromnego wrażenia, jeśli zestawimy je ze spadkami na giełdzie w Japonii. Wskaźnik Nikkei 225 w ciągu jednej sesji stracił ponad 7 proc., co było najgorszym wynikiem od marca 2011 r., gdy japońskim rynkiem wstrząsnęła fala tsunami i awaria elektrowni atomowej Fukushima.
Niemniej jednak przecena, jaka przetoczyła się przez rynki rozwijające, sprawiła, że większość z nich kończyła tydzień pod kreską. Wskaźnik MSCI?EM, który najlepiej obrazuje nastroje na wszystkich tych rynkach, stracił w ubiegłym tygodniu prawie 2 proc.