Według niepotwierdzonych jeszcze informacji pracę w administracji państwowej stracić ma od 10 tys. do 15 tys. osób, pozostali nie dostaną podwyżek. Pozwoliłoby to pozostawić w kasie państwa około 800 mln euro. Cięcia mają też dotyczyć niektórych inwestycji. W sumie berliński rząd zamierza uzbierać 30 mld euro w ciągu trzech lat, które pozwolą ograniczyć długi kraju.
Według prognoz Komisji Europejskiej tegoroczne zadłużenie kraju sięgnie 78,8 proc. PKB, a w przyszłym ma wzrosnąć do 81,6 proc. PKB. Deficyt natomiast ma wynieść 5 proc. PKB.
Receptę na uzdrowienie finansów publicznych niemiecki rząd ma wypracować podczas dwudniowego posiedzenia, poświęconego w całości oszczędnościom budżetowym, które rozpoczęło się w niedzielę. Jeszcze przed posiedzeniem Kanclerz Angela Merkel zapowiedziała, że nie zgodzi się na żadne podwyżki podatków dochodowych, aby ratować finanse państwa. - Naszym celem jest polityka, która stawia na wzrost, przyszłość, a także daje ludziom pracę i stwarza lepsze warunki pracy - zapowiedziała Merkel.
To oznacza, że cięcia nie dotkną nauki i badań, za to może oznaczać reformę wydatków socjalnych. Do niedawna Niemcy uchodziły za państwo w dużym stopniu socjalne, gwarantujące cały asortyment zasiłków. Teraz - jak powiedziała Kanclerz - polityka socjalna powinna stać się wydajniejsza. Wtórował jej wicekanclerz, szef dyplomacji Guido Westerwelle: - nadszedł czas oszczędzania, czasy, w których Niemcy żyły ponad stan, minęły - stwierdził.
W mediach już pojawiły się spekulacje, z jakich wydatków rząd Merkel będzie musiał zrezygnować. Tygodnik "Der Spiegel" donosi, że nie będzie remontu berlińskiego zamku Hohenzollernów, dzięki czemu państwo zaoszczędzi ponad 400 mln euro. O około sześć miliardów euro zmniejszyć się mają wydatki na zasiłki dla bezrobotnych oraz zapomogi rodzicielskie. Zlikwidowane mają być niektóre ulgi podatkowe, podniesiona np. składka zabezpieczająca na wypadek bezrobocia, a dotacje samorządowe mają być zmniejszone. Niewykluczone też, że zostanie wprowadzony podatek od elementów paliwowych, wykorzystywanych w reaktorach jądrowych. Mieliby go opłacać operatorzy elektrowni atomowych w zamian za planowaną przez rząd chadecko-liberalny rezygnację z wyłączenia wszystkich elektrowni jądrowych do 2021 roku.