Rz: W wielu firmach wciąż tlą się konflikty płacowe, choć wynagrodzenia w przedsiębiorstwach wzrosły o ponad 10 proc. w skali roku. Czy firmy wciąż stać na podnoszenie wynagrodzeń?
Maciej Bukowski: Płace najszybciej rosną w przedsiębiorstwach, a w całej gospodarce znacznie wolniej. Większość firm to małe i mikrofirmy, a tam płaci się niższe pensje. Wydaje się więc, że wynagrodzenia będą jeszcze rosły z podobną dynamiką przez najbliższe miesiące i nie zmaleją też roszczenia pracownicze. Najwięcej ich jest w firmach państwowych. Część pracowników wciąż niesłusznie utożsamia je z rządem i z obietnicami polityków. Z tej perspektywy formułują swoje żądania płacowe. Nie zwracają uwagi na to, że część firm państwowych, na przykład PKP, dopiero od dwóch – trzech lat uzyskuje rentowność. I tam muszą uważać, by zbytnimi podwyżkami nie doprowadzić znowu do strat.
Ale związki zawodowe tłumaczą, że przez kilka lat wynagrodzenia w Polsce praktycznie nie rosły, teraz więc „nadrabiają” poprzednie lata.
Ostrożnie wypowiadałbym takie opinie. W tej chwili jesteśmy w fazie szczytowej koniunktury, ale powoli, w ciągu 2 – 3 lat nastąpi spowolnienie gospodarcze. Firmy muszą uważać, by z tej fazy, którą związkowcy nazywają nadrabianiem zaległości, nie wpaść w „przepłacanie”. Płace rosną znacznie szybciej niż wydajność. Wynagrodzenia wolno reagują na zmiany w gospodarce. Zaczynają rosnąć z pewnym opóźnieniem w stosunku do koniunktury, ale też trudno je wyhamowywać, gdy następuje spowolnienie. A zbyt wysokie płace generują bezrobocie.
Jak to jest możliwe?