– Światowej gospodarce grozi kryzys paliwowy – powiedział wczoraj dyrektor wykonawczy Międzynarodowej Agencji Energii Nobuo Tanaka. Zapewnił przy tym, że agencja gotowa jest uwolnić ropę z rezerw strategicznych.
Wypowiedź szefa czołowej światowej organizacji energetycznej popchnęła w górę cenę ropy. Za baryłkę ropy typu Brent płacono wczoraj o ponad 2 proc. więcej, 133,8 dol., podczas gdy kurs amerykańskiej Light crude skoczył do blisko 135 dol. za baryłkę. To niewiele mniej niż zeszłotygodniowy rekord 139 dol. za baryłkę.
– Jakikolwiek duży wypadek w zakładach paliwowych może spowodować zakłócenia w dostawach – podgrzewał wczoraj atmosferę Tanaka. Nie musiał jednak dolewać oliwy do ognia. Inwestorzy przez cały dzień czekali na dane o zapasach ropy w USA, które miały potwierdzić ich najgorsze obawy i pokazać, że rezerwy surowca maleją.
Producenci ropy nie mają wątpliwości, że za wysokimi cenami nie stoją problemy branży, ale gra na emocjach. – Jeśli chodzi o zwiększenie produkcji ropy, to problemy nie leżą pod ziemią, ale na jej powierzchni. Są natury politycznej, a nie geologicznej – mówił wczoraj Tony Hayward, prezes BP. Oskarżany o celowe pompowanie cen kartel OPEC odbijał wczoraj piłeczkę. – Ceny nie mają nic wspólnego z brakami ropy. Jej ilość na rynku jest wystarczająca. Powodem jest spekulacja, a OPEC nie może jej kontrolować – podkreślał szef kartelu Abdullah al Badri. Dane, które opublikowało wczoraj BP, podważają jednak teorię OPEC. Brytyjski koncern paliwowy twierdzi, że w 2007 r. światowa produkcja spadła o 0,2 proc. – po raz pierwszy od pięciu lat. W tym samym czasie popyt wzrósł o 1,1 proc.
Al Badri zaproponował, by wszyscy, którym leży na sercu dobro rynku i konsumentów, spotkali się w poniedziałek w Arabii Saudyjskiej. Mają się na niej pojawić przedstawiciele USA, państw europejskich, OPEC, banków inwestycyjnych i Komisji Europejskiej.