Przewoźnicy ogłosili wczoraj tymczasowe zawieszenie blokady największych hiszpańskich miast. Kilka godzin po tym, jak wezwana przez rząd Gwardia Cywilna aresztował 300 kierowców i skonfiskowała ich samochody. Protest trwał osiem dni.
Przewoźnicy żądali, by rząd obniżył ceny lub wprowadził mechanizmy chroniące transportowców przed skutkami podwyżek (np. minimalne taryfy przewozowe).
– Problemem europejskiego transportu są bardzo niskie stawki frachtów. W Hiszpanii wysokie ceny paliw uderzają w transportowe firmy rodzinne, na których opiera się tamtejszy transport. To grozi ich egzystencji – tłumaczy Katarzyna Nowakowska, dyrektor komunikacji korporacyjnej w Pekaes SA. Firma wykonuje usługi transportowe w całej Europie, także w Hiszpanii. – W poniedziałek nasi kierowcy zdążyli rozładować przywiezione do Madrytu towary, bo miejsca rozładunku znajdują się poza miastem. Teraz boimy się, że utkną, wracając – dodaje Nowakowska.
– Kilka naszych tirów utknęło pod Barceloną i Walencją. To są dla nas wymierne straty, opóźnienia w dostawach i niemożność wydostania się z korka – mówi Paweł Ossowski z poznańskiej firmy transportowej A Plus W sp. z o.o.
– Jeżeli sytuacja w Hiszpanii się nie ustabilizuje, to stracą polscy przewoźnicy, a także importerzy i eksporterzy zależni od transportu drogowego – uważa Stefan Bekir Assanowicz, prezes rady Polsko-Hiszpańskiej Izby Gospodarczej.