Gdy z rykiem silników dwadzieścia 800–Konnych bolidów startuje w wyścigu Formuły 1, na trybunach nawet najwięksi fani tego sportu zatykają uszy. Przy 18 000 obrotów na minutę silniki wyją niemiłosiernie, połykając 70 l paliwa na 100 km. Jednak jeszcze szybciej konsumowane są przez ten sport pieniądze. Wyścigi odbywają się na niemal wszystkich kontynentach, więc do przerzucania wyposażenia zespołów po całym globie organizator używa floty jumbo jetów. Najbogatsze zespoły wydają rocznie ponad pół miliarda euro na badania – postęp w konstrukcji samochodów jest nieustanny. Średnio w każdej wyścigówce co kilka dni wprowadzane są zmiany w aerodynamice i elektronice. Do dyspozycji teamów są nowoczesne tunele aerodynamiczne i potężne komputery. Zdarza się, że w tym samym czasie konstruowane są dwie generacje bolidów – na sezon bieżący i przyszły. O wysokiej jakości pracy inżynierów świadczą nie tyle wyśrubowane czasy okrążeń, ile np. doskonała ochrona, jaką 600-kilogramowe bolidy zapewniają kierowcom. Gdy podczas ubiegłorocznego GP Kanady Kubica rozbił się przy 250 km/h o betonową ścianę, z samochodu zostały zaledwie szczątki, ale sam kierowca wyszedł z wypadku bez poważnych obrażeń i chciał się ścigać w następnym tygodniu. Nic dziwnego, że stawka jest zdominowana przez koncerny samochodowe, które mogą sobie pozwolić na ogromne budżety, i to nawet w trudnych okresach. Parę tygodni temu Renault ogłosiło, że zwiększy budżet swojego zespołu, mimo że sprzedaż samochodów spada. Jednak to nie dostawcy wyścigowych maszyn kontrolują wielki biznes zwany Formułą 1.
Wyścigi odbywają się pod auspicjami Fédération Internationale de l’Automobile, która kontroluje warunki techniczne współzawodnictwa i pilnuje, by wszystkie zespoły przestrzegały regulaminów, a tory były bezpieczne. Natomiast o pieniądze dba Bernie Ecclestone. Ten blisko osiemdziesięcioletni promotor i biznesmen stworzył podstawy finansowe wyścigów, porządkując i monopolizując sprzedaż praw do relacji telewizyjnych oraz reklam.
[srodtytul]Półmiliardowa widownia[/srodtytul]
Telewizja uczyniła z F1 potęgę. Poszczególne wyścigi przyciągają do telewizorów nawet 500 mln osób. Trudno zatem dziwić się, że nie brakuje firm, które chcą skorzystać z pędzących 300 km/h billboardów reklamowych. Powszechne niegdyś firmy tytoniowe zastąpiły koncerny z branży telekomunikacyjnej i finansowej. Vodafone, Allianz, ING wydają dziesiątki milionów dolarów rocznie na promocję za pomocą wyścigów. Hiszpański bank Santander zdecydował się w połowie 2007 r. sponsorować McLaren Mercedes Formula One Team. Bank ten wydał w ubiegłym roku 55 mln euro na F1, UEFA Cup, kampanie reklamowe oraz imprezy dla gości. Banki inwestują też w spółki kontrolujące Formułę 1. Lehman Brothers, który niedawno zbankrutował, miał 16,8% udziałóww spółce Delta Topco, która jest właścicielem F1. Od syndyka akcje kupił Barclays Bank. Resztę udziałów mają Royal Bank of Scotland, fundusz inwestycyjny CVC Partners, Ecclestone Family Bambino Trust i Ecclestone jako osoba fizyczna. Delta Topco kontroluje Formula One Group Company, która ma nadane przez FIA prawa do komercyjnej eksploatacji F1 do 2110 r. Wpływy tej grupy przekroczyły w zeszłym roku 700 mln euro, a zysk – 400 mln euro. Nic dziwnego, że Ecclestone, sprzedając swoje udziały w F1, namówił komercyjne banki do pożyczki 2,9 mld dolarów pod zastaw przyszłych wpływów. Jednak bankowcy ocenili ryzyko jako wysokie. Analitycy rynkowi sądzą, że 10-letnia pożyczka ma oprocentowanie od 10 do 20% rocznie. Wyliczają, że z niemal 3 mld dolarów około 1 mld skasował Ecclestone. Mimo kryzysu na rynkach finansowych biznes kręci się dalej, choć bankierzy nie mogą być pewni swojej inwestycji z jednego powodu: w 2012 r. kończy się porozumienie między organizatorami wyścigów i konstruktorami. Po tej dacie producenci samochodów mogą stworzyć własny show, a wtedy F1 stanie się nudnymi zawodami bez technicznie zaawansowanych maszyn.
[srodtytul]Wielkie pieniądze i gwiazdy[/srodtytul]