– Nareszcie odbiliśmy Opla Amerykanom! – triumfował w czwartek Klaus Franz, wiceprezes rady nadzorczej w Oplu, po ogłoszeniu przez General Motors decyzji o sprzedaży tej marki. – Teraz będziemy walczyć o każde miejsce pracy w firmie – zapewniał w rozmowie z "Rz".
Po miesiącach negocjacji amerykański koncern wybrał ofertę konsorcjum kanadyjsko-rosyjskiego MagnaSbierbank. Decyzja GM, podjęta pod presją, to dla kanclerz Angeli Merkel prezent przed wyborami 27 września. Kanadyjsko-rosyjska oferta przewiduje bowiem najmniejsze cięcia zatrudnienia.
Z kolei dla GM 4,5 mld euro gwarancji kredytowej z niemieckiego budżetu dla fabryk Opla miało wystarczającą moc przekonania. Kanadyjczycy i Rosjanie dostaną łącznie 55 proc. akcji Opla, po 27,5 proc. każda ze stron. 10 proc. trafi w ręce pracowników Opla, a pozostałe 35 proc. zachowa GM.
Co czwartkowa decyzja oznacza dla polskiej fabryki Opla? Sławomir Ciebiera, szef komisji zakładowej w gliwickim zakładzie, nie ukrywa, że jest zaniepokojony. – Pojawiały się mrzonki, że nie pozostawią nas Magnie i Rosjanom – mówi. – Magna nie jest bowiem łatwym pracodawcą. Znamy ich, mają w Polsce fabryki. Boję się, że będą chcieli obniżać nam pensje, a na to nie będzie zgody. Dla nas teraz kluczowe jest, czy decyzja dotycząca polskiej fabryki Opla będzie ekonomiczna, czy polityczna – podkreśla. Pojawiały się bowiem głosy, że produkcja może zostać przeniesiona do Rosji.
Jeśli zdecyduje polityka, Gliwice – zdaniem Ciebiery – są poważnie zagrożone, choć fabryka jest po restrukturyzacji, jakiej w żadnej z niemieckich czy brytyjskich jeszcze nie było.