Premier Julia Tymoszenko zapowiedział, że w przyszłym roku jej kraj będzie potrzebował znacznie mniej gazu, niż uzgodnił z Gazpromem w styczniu tego roku. Tymczasem prezes rosyjskiego koncernu Aleksiej Miller zapowiedział, że oczekuje iż Ukraina będzie respektować zawarty kontrakt.
Kryzys, który wyjątkowo boleśnie dotknął ukraińską gospodarkę, spowodował znaczący spadek zapotrzebowania na "błękitne paliwo". Już w tym roku Ukraińcy kupią od Rosjan "tylko" ok. 30-32 mld m sześc. surowca, choć zakontraktowali 42 mld m sześc. Według nieoficjalnych informacji import może być jeszcze mniejszy (22 mld m).
W styczniu, na zakończenie sporu o ceny gazu między Moskwą a Kijowem uzgodniono, że w 2010r. na Ukrainę popłyną 52 mld m sześc. gazu z Rosji. Premier Tymoszenko nie określiła, o ile mniej jej kraj będzie potrzebował surowca. Ale należy się spodziewać, że Rosjanie - nawet pomimo spadku zapotrzebowania na Ukrainie, będą chcieli wyegzekwować zapłatę za uzgodnione dostawy. Tym bardziej, że w krajach Unii Europejskiej mają podobną sytuację.
Najwięksi klienci - firmy GDF, E.ON. ENI już zasygnalizowały, że w tym roku potrzebować będą mniej rosyjskiego gazu niż zakontraktowały i nie chcą płacić za "nie odebrane" ilości. Władze Gazpromu odrzuciły ten pomyśl, powołując się na formułę "take or pay" (bierz lub płacić) w umowach, która nakłada na odbiorców obowiązek pokrycia kosztów dostawy pewnej ilości gazu, nawet jeśli nie zostanie odebrany.