Z kolejami w Polsce, z małymi wyjątkami, jest coraz gorzej: są coraz wolniejsze, komfort coraz bardziej odbiega od standardu podróży samochodem, a stan dworców zniechęca bardziej niż dziurawe drogi. Ponadto program budowy autostrad i rozbudowa dróg w ostatnich latach nabrały już w miarę przyzwoitego tempa, podczas gdy zakupy taboru czy remonty torowisk nawet nie pokrywają dekapitalizacji.
Prezes PKP Polskie Linie Kolejowe SA Zbigniew Szafrański, tłumacząc się w maju z likwidacji większości pociągów InterRegio (z powodu zadłużenia samorządowej spółki Przewozy Regionalne), zapewniał, iż „nie ma takiej sytuacji, że pasażer nie może odbyć podróży”. Chyba nieświadomie ujął w tych słowach sedno sprawy. Podróżni mogą skorzystać z konkurencji, ale nie jest to inny przewoźnik kolejowy, tylko prywatny samochód i coraz szersza sieć autobusowych połączeń dalekobieżnych. Kolej zaś w tym zestawieniu wypada, niestety, bardzo źle.
Wprowadzenie przez Przewozy Regionalne tanich i stosunkowo szybkich pociągów InterRegio było na polskich torach swoistym novum. Połączenia te nie tylko stanowiły konkurencję dla PKP InterCity – co wydaje się główną przyczyną problemów PR z grupą PKP i rządem – ale i dla PKS oraz podróży samochodem. Stosunek ceny biletu do jakości oraz czasu podróży był atrakcyjny, więc InterRegio szybko zyskały wielu pasażerów i, według zapewnień spółki, zaczęły przynosić dochód.
[srodtytul]Problem z systemem[/srodtytul]
W połączeniach dalekobieżnych przewoźnicy, kalkulując ceny biletów, biorą na siebie ryzyko zbilansowania przedsięwzięcia. Na tym polega właśnie wolność gospodarcza. Trudno więc odgórnie ograniczać możliwość organizacji promocji czy ustalać ceny biletów. Nie wprowadzamy urzędowo minimalnej ceny bułki, gdyż jak przychody piekarzy będą za niskie, to nie będzie ich stać na czynsz.